Teczka niespodzianka


Traktuje się je prawie jak słynne czarne skrzynki montowane w samolotach. Gdy tylko jakiś polityk zgłosi chęć zaistnienia na wyborczym firmamencie, od razu specjaliści od bezpieczeństwa obywatelskiego starają się odszukać jego teczkę i sprawdzić, co w niej zarejestrowano. Do tej pory zapis z teczki wystarczał, by skompromitować jej bohatera. Znany jest co prawda przypadek, że jedna ze zlustrowanych negatywnie figur idąc w zaparte, twierdziła, że skompromitowana nie jest i pełniła całkiem poważne funkcje w swojej partii i w naszym państwie, ale cóż, jednostki wybitne zawsze postrzegały rzeczywistość nieco inaczej niż pospólstwo.Nie licząc tego wyjątku, sytuacja jest względnie klarowna. Teczka to rekwizyt do wysadzania konkurentów z siodła. Oczywiście w wielu przypadkach teczka działa zapobiegawczo. Świadomość zawartości własnej teczki powstrzymuje potencjalnego kandydata przed wychylaniem się. Owszem, koledzy mogą go upchnąć w jakiejś średnio dochodowej radzie nadzorczej, ale o skorzystaniu z czynnego prawa wyborczego raczej nie ma mowy.Ostatnio zdarzyło się jednak coś, co każe traktować teczki jak broń obosieczną. Po rozbebeszeniu teczki premiera Belki okazało się, że jej autorzy nie nakreślili w niej wizerunku godnego potępienia, aportującego agenta. Z zapisków wynika raczej, że młody Belka, pragnący wyjechać do Stanów Zjednoczonych, traktował współpracę z „aparatem” jako zło konieczne. Oświadczył, że nie będzie donosił na kolegów z uczelni, a wykonując zadania wywiadowcze, wykpił się, dostarczając zleceniodawcom opracowanie poświęcone gospodarce, które pewnie zerżnął z jakiegoś amerykańskiego akademickiego skryptu. Słowem agent „Belch” jawi się jako pragmatyczny człowiek, który wie, czego chce, i wie, jak – nie robiąc nikomu krzywdy – pokonać pojawiające się na drodze przeszkody. Powiem szczerze, po ujawnieniu treści teczki Belka w moich oczach raczej zyskał, niż stracił. Polityczni konkurenci, którzy z teczką Belki wiązali spore nadzieje, dostali po nosie, bo efekt lustracyjnych poczynań jest odwrotny do zamierzonego. Kto wie, być może teraz popularność cudzych teczek nieco spadnie. Choć widzę, że niektórzy politycy idą w zaparte i stanowczo domagają się dymisji premiera z agenturalną przeszłością.Tak swoją drogą ciekaw jestem, kiedy doczekamy się wyborów bez teczek. Kiedy na politycznej scenie nastąpi pokoleniowa zmiana warty i obok „popularnych od lat” zaczną się pojawiać kandydaci, którzy nie mają swoich teczek tylko dlatego, że urodzili się za późno, by ktoś mógł je im założyć. Pytanie tylko, czy teczki nie wejdą nam w krew na tyle, że będziemy wtedy poszukiwać teczek przodków ambitnych młodzianów. W końcu łatwiej przeryć cudze archiwum, niż stworzyć np. spójny program gospodarczy.

Komentarze

Dodaj komentarz