Jak ta czarna owca


Kradzież odkryto 19 maja tego roku. Rankiem policjanci z miejscowego komisariatu dowiedzieli się, że ktoś zabrał jedenaście zadaszeń kapliczek Drogi Krzyżowej wykonanych z miedzianej blachy, które są wbudowane w ogrodzenie bazyliki, słynącej jako sanktuarium Matki Boskiej Uśmiechniętej. Stróże prawa udali się na miejsce i stwierdzili, że to prawda. Bardzo szybko też doszli do tego, kto może być sprawcą. Wytypowali właśnie Jana C. i trafili w dziesiątkę. Gdy bowiem dotarli do jego domu, który nawiasem mówiąc stoi niedaleko świątyni, znaleźli część łupu, już pociętego i przygotowanego do zbycia w punkcie skupu złomu. Odzyskane mienie zwrócono parafii, a 52-letniego gospodarza zatrzymano i wzięto w obroty. – Podczas przesłuchania przyznał się do winy – opowiada nadkomisarz Robert Mucha, zastępca komendanta komisariatu. Okazało się, że Jan C. okradał kapliczki na raty, a przestępczą działalność zaczął 11 maja. Blacharz, którego sprowadził ks. proboszcz Józef Fronczek, oszacował straty na 11 tys. zł. Ponieważ wyrodny parafianin nie tylko szczegółowo opowiedział o wszystkim policjantom, ale także postanowił dobrowolnie poddać się karze, śledztwo poszło bardzo sprawnie i szybko.Prokuratura Rejonowa w Wodzisławiu, która nadzorowała to postępowanie, jeszcze przed wakacjami skierowała do sądu akt oskarżenia. Jan C., który tłumaczył się biedą, bo choć z zawodu jest kierowcą, pracuje tylko dorywczo, za zgodą zainteresowanych stron dostał osiem miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata. Miał też pokryć straty lub przynajmniej wykonać jakieś prace na rzecz parafii. Tak powiedział nam Józef Pałka, szef wodzisławskiej prokuratury. Choć jednak od wyroku minęło już trochę czasu, Jan C. jeszcze ani raz nie pojawił się na plebanii, nie próbował też w żaden sposób skontaktować się z parafią. – Ledwo zresztą go wypuścili, poszedł do baru – żali się proboszcz. Dodaje, że o kradzieży dowiedział się od policjantów, ponieważ kapliczki są dość wysokie, więc trzeba przyjrzeć im się dokładnie, żeby zauważyć jakieś braki. Tymczasem księdzu nie przyszło do głowy, że ktoś może połakomić się na miedziane daszki, które stanowiły nie tylko ozdobę, ale też zabezpieczenie obiektów. Trzeba je więc odtworzyć. Nie będą już jednak miedziane, bo parafii na to nie stać, ale zostaną wykonane z innego materiału, znacznie tańszego.– Odzyskane mienie, które pochodzi zresztą tylko z dwóch daszków, na nic się nie przyda, bo blacha jest w kawałkach i nie nadaje się do użytku – mówi duszpasterz. Podinspektor Ernestyn Bazgier, rzecznik komendy policji w Wodzisławiu, uważa, że skoro winowajca nie poczuwa się do obowiązku, proboszcz powinien złożyć skargę do sądu lub prokuratury. – Tu przecież chodzi o interes parafii – podkreśla. Proboszcz nie zamierza ścigać parafianina. Mówi, że ten człowiek z powodu pociągu do kieliszka nie jest w stanie pokryć strat, bo musiałby chyba ukraść coś innego. – Kapliczki naprawimy więc sami – dodaje i przypomina, że kiedy dowiedział się o kradzieży, pomyślał, ile będzie kosztował remont. Roboty być może zaczną się jeszcze w tym tygodniu, ale nie zakończą się w tym roku. Parafia zaplanowała bowiem odtworzenie zabytkowych fresków w świątyni, a to kosztowne przedsięwzięcie.Mieszkańcy zastanawiają się tymczasem, gdzie tu jest sprawiedliwość. Jan C. (jest żonaty, ma dwoje dzieci) dostał policyjny dozór, który, jak powiedział nadkomisarz Mucha, dotąd nie został uchylony. Oznacza to, że nadal powinien meldować się w komisariacie dwa razy w tygodniu. Tylko co z tego wynika? ELŻBIETA PIERSIAKOWA

Komentarze

Dodaj komentarz