Lucjan Buchalik Rozpakowywanie darów
Lucjan Buchalik Rozpakowywanie darów

Pomoc dla samej Ukrainy okazała się bardziej skomplikowana i wymagała szczególnych przygotowań. Należy pamiętać, że to kraj w stanie wojny, więc nie można wykupić ubezpieczenia. To tylko jeden z wielu problemów.

Wsparcie w transporcie zadeklarowało Stowarzyszenie Muzealników Polskich, do którego należy dr Buchalik.

- Kilka tygodni temu otrzymałem telefon z Warszawy, że szykowany jest przewóz darów, i czy mogę być jego kierowcą do miejscowości Jazłowiec - 178 km na południe od Lwowa? Zgodziłem się. Później dowiedziałem się, że na 80 wykonanych telefonów tylko dwie osoby odpowiedziały pozytywnie - opowiada Lucjan.

W efekcie pojechały trzy samochody i czterech kierowców zamiast planowanych sześciu. Ekipa udała się do Jazłowca, gdzie trzy zakonnice niepokalanki opiekują się setką matek i dzieci. Przełożona siostra Julia oraz siostry Szymona i pochodząca z Ukrainy Tatiana.

Na granicy

Granicę z Ukrainą przekroczyli w małym przejściu, niewielka kolejka i już odprawa. Ale jeszcze po  polskiej stronie przysiadł się do nich pewien Gruzin.

- Przewieźliśmy go przez granicę. Walczył z Rosjanami na wojnie w Gruzji. Potem pracował w Londynie, a teraz znowu jedzie walczyć z Ruskimi. Woli to niż pracę w Londynie - mówi żorzanin.

Ukraińscy pogranicznicy dołożyli im pasażera. Chłopak powtarzał, że nie chce na wojnę, bo nie jest żołnierzem, chce do Polski. Trasa transportu była jednak inna, więc póki co musiał zostać na miejscu.

- Na zachodzie Ukrainy co prawda nie widać zniszczeń wojennych, ale czuje się atmosferę wojny. Przy drodze zapory przeciwczołgowe, na prędko wykonane z worków wypełnionych piaskiem stanowiska strzelnicze, punkty kontrolne. Wszystko to oznaczone niebiesko-żółtymi flagami oraz czerwono-czarnymi barwami banderowców. Te ostatnie mogą dziwić, a nawet niepokoić, ale taka jest historia poszukiwania wolności przez Ukraińców - wskazuje żorzanin.

Boże chroń Ukrainę!

Przy drogach napisy nawiązujące do słów bohaterów z Wyspy Węży: Ruskij wojennyj karabl idi w chuj.

- No i rzeczywiście, niedługo później krążownik „Moskwa”, który zaatakował pograniczników w wyniku ukraińskiego ostrzału, poszedł na dno. Na Ukrainie krąży dowcip: Teraz spacerują po nim kraby śpiewając "A ja idu szagaju (spaceruję) po Moskwie". Jest też sporo haseł o treści religijnej: "Boże chroń Ukrainę", "Panie błogosław naszym żołnierzom" - zauważył Lucjan. 

Szczęśliwie dotarli do Jazłowca.

- W Niedzielę Palmową, kierując się do kaplicy na Mszę św., zauważam czarnoskórą Nigeryjkę wychodzącą z łazienki z dzieckiem. Przyjechała tu na studia medyczne, życie potoczyło się inaczej, teraz jest wojna. Chce wyjechać na Zachód, ale jej dwójka dzieci urodzona w Ukrainie nie ma dokumentów - wyjaśnia Lucjan Buchalik, ekspert od kultury afrykańskiej.

Mszę św. w języku ukraińskim i polskim odprawia polski ksiądz z okolic Buczacza.

- Kapłan święci palmy, prawie jak u nas. Te ukraińskie są skromniejsze, bardziej przypominają lwowskie rózgi. Siostra Julia mówi, by nie upubliczniać zdjęć uchodźców, mężowie niektórych uchodczyń są żonami oficerów walczących na froncie. Do publikacji wybieramy „bezpieczne” fotografie - wyjaśnia żorzanin.

Przy śniadaniu omawiają pomysły, plan działania na przyszłość. Przełożona siostra Julia przedstawia najpilniejsze problemy: wieża ciśnień, instalacja elektryczna, grzewcza, kanalizacyjna (oraz szambo), wentylacja w budynku. Potrzeb co niemiara. Część wolontariuszy po obiedzie wyjeżdża do kraju. Ekipa Lucjana szykuje gabinet lekarski.

Zgwałcili 10-latka

- Kiedy byliśmy w Jazłowcu, świeża była sprawa rosyjskich zbrodni w Buczy. Ponoć jak weszli tam Ukraińcy, Rosjanie od razu wycofali tę jednostkę na Białoruś, aby żaden z jej żołnierzy nie dostał się w ręce ukraińskie. Jedna z ewakuowanych z tamtych terenów kobieta opowiada, jak na jej oczach kilku żołdaków zgwałciło jej dziesięcioletniego syna - mówi dyrektor.

Ukraińcy zaznaczają, że nie wystarczy zastrzelić takiego łajdaka. Trzeba sobie przypomnieć stare kozackie metody, miał na myśli nabijanie na pal. 

Po intensywnym dniu pracy gabinet lekarski jest gotów. Leki posegregowane, jedne zostają w gabinecie, inne pojadą do szpitala w Buczaczu, a kolejne trafią na front (głównie opatrunki). Przyjeżdża kolejny transport darów, tym razem z Poznania. Wszyscy do rozładunku.

- Wśród darów są środki higieny osobistej, środki czystości, najwięcej jednak żywności. Zakonnice cieszą szczególnie: kapusta, cebula, marchewka i kasze. Dzięki nim wyżywią podopiecznych. Zwracają uwagę, by nie przysyłać makaronów, raczej kasze i ryż. Makaron jest lekki, zajmuje dużo miejsca i mało osób można wyżywić z jednej paczki. Poza tym Ukraińcy nie przepadają za makaronami - radzi żorzanin.

Opatrunki dla Charkowa

Wyładunek zakończony, wraca marzenie o wypoczynku i kolacji. Poznaniak jednak jedzie do Charkowa, gdzie toczą się ciężkie walki, a muzealnicy mają paczki opatrunków. Jest okazja, by to szybko wysłać na front. Poznaniak opowiada o sytuacji w Charkowie. Ma specjalną przepustkę, po mieście porusza się z obstawą. Najczęściej przywozi dary dla szpitala onkologicznego, gdzie teraz przede wszystkim operuje się rannych żołnierzy.

- Zdarza się, że nagle zjawia się transport z wojskowymi i chirurdzy biegną do auta Poznaniaka po środki niezbędne do zakończenia operacji. Co by było gdyby nie przyjechał? - pyta Lucjan.

W pierwszych dniach inwazji, Poznaniak w popłochu ewakuował Ukraińców, jeździł blisko frontu. Żołnierze ukraińscy przeprowadzali go bocznymi dróżkami, tak aby nie wpaść w ręce Rosjan. Na dużej prędkości do 140 km na godz., w obawie przed ostrzałem, przejeżdżali przez wioski. 

Uchodźcy na pokładzie

Wieczorem w klasztorze pojawia się Andrzej, który krąży po terenie i zbiera najpilniejsze zamówienia i jakimś cudem je realizuje. Posturą przypomina kulturystę.

- To od betonu, który woziłem budując swój dom – tłumaczy.

Kiedyś przywiózł tu proszki do prania, każda z uchodźczyń otrzymała 2 kg paczkę. Po kilku dniach jedna z pań zużyła wszystko... Dwie polskie siostry i ich 30 podopiecznych domu samotnej matki znalazły w Jazłowcu spokojną przystań – póki co.

Dzień wyjazdu. Ostatnie prace w warsztacie siostry Szymony, przycinanie drzew w ogrodzie, montaż placu zabaw.

- Chcemy zdążyć przed godziną policyjną na przejście graniczne. Mamy zabrać ze sobą uchodźców: starszą panią i jej dwie córki. Towarzyszą im dziadek oraz mąż młodszej - matki sześciotygodniowych bliźniaczek, które jadą z nami. Nasze samochody są przystosowane do przewozu towarów, a nie ludzi, nie wspominając o niemowlętach. Na szczęście siostra Julia znalazła fotele samochodowe - mówi dyrektor.

Zbyszek, jak pomysłowy Dobromir, za pomocą desek, lin i drutów mocuje fotele. Kobiety i dzieci podróżują w samochodzie, mężczyźni na pace. One jadą na bezpieczny jeszcze Zachód, najpierw do Warszawy, a potem do Niemiec. Mężczyźni do Kijowa, gdzie dopiero co odrzucono rosyjskie wojska.

- Lepiej na to nie patrzeć. Oczy ojca, jego stępiony wzrok mówi wszystko … czy jeszcze się spotkają. Daj im Boże! - modli się Lucjan.

Muzeum dla uchodźców

W Żorach mogą za darmo zwiedzać muzeum, korzystając z komentarza w języku rosyjskim. Jest on powszechnie używany we wschodniej Ukrainie, dla wielu osób stanowi wręcz język pierwszy, wyniesiony z domu.

- Z rozmów z odwiedzającymi nas Ukraińcami wynika, że nie odczuwają niechęci do używania rosyjskiego. Znaczna część z nich rozumie też po polsku. Dla zakwaterowanych w parku rozrywki Twinpigs ukraińskich dzieci przygotowaliśmy w muzeum zajęcia edukacyjne - mówi dr Lucjan Buchalik.

Wśród pracowników zorganizowano zbiórkę odzieży i zabawek dla ukraińskiej rodziny, która zamieszkała u jednego z nich. Placówka wzięła udział w zorganizowanej przez miejskiego konserwatora zabytków Ewę Pańczyk akcji pomocy na rzecz ochrony lwowskich zabytków: W siedzibie muzeum działa punkt zbiórki darów (środki gaśnicze, wełna mineralna do osłony zagrożonych obiektów itp.), udostępniono służbowy samochód do ich transportowania na wschód.

Jazłowiec...

dawniej miasto, obecnie wieś w zachodniej Ukrainie w rejonie buczackim, obwód tarnopolski. Miejscowość uważana jest za jedną z najstarszych polskich osad na Podolu zachodnim. W 1863 r. bł. Marcelina Darowska założyła tam klasztor Sióstr Niepokalanek oraz zakład naukowo-wychowawczy dla dziewcząt. Zakonnice opiekowały się samotnymi matkami. Od 1883 do 1946 r. w klasztornej kaplicy znajdował się słynący łaskami posąg Matki Bożej Jazłowieckiej, wykonany z białego marmuru.

Po II wojnie światowej Jazłowiec znalazł się w Związku Radzieckim. W 1946 r. mieszkający w Jazłowcu Polacy i Siostry Niepokalanki zostali przymusowo wysiedleni na zachód. Zakonnice dzięki pomocy... radzieckich saperów przewiozły koronowany w 1939 r. posąg Pani Jazłowieckiej do Szymanowa na terenie dzisiejszej Polski. Klasztor przekształcono zaś w sanatorium. 28 sierpnia 1999 r. abp. Marian Jaworski wydał dekret ustanawiający kaplicę (znajduje się w niej wierna kopia posągu Pani Jazłowieckiej) w jazłowieckim domu Sanktuarium błogosławionej Marceliny Darowskiej.

Wchodząc do pałacu od strony parku można zauważyć na bramie łacińską sentencję Honestus rumor alterum est patrimonium (Dobra sława jest drugim dziedzictwem). W tympanonie widnieje korona królewska oraz rodowe herby Poniatowskich i Czartoryskich, pod którymi umieszczono wizerunek Orderu Orła Białego.

Komentarze

Dodaj komentarz