W samo południe 4 czerwca w Warszawie rozpoczął się marsz zwołany przez Donalda Tuska. Miał on wyrażać brak zgody na dalsze rządy tzw. zjednoczonej prawicy, a także być wyrazem protestu wobec drożyzny, złodziejstwa i braku szacunku do rządów prawa. Politycy obozu władzy jak zwykle kpili z obywatelek i obywateli maszerujących i wskazujących na swoje niezadowolenie. Jednak tym razem było inaczej, ponieważ zebranych połączyła wiara w zwycięstwo wyborcze na jesieni. Antyrządowy marsz zorganizowany przez Platformę Obywatelską zjednoczył różne środowiska polityczne. A wszystko zaczęło się od ustawy przyjętej przez Sejm w sprawie powołania komisji do spraw badania wpływów rosyjskich w polskiej polityce. Komisja ta ma być spektaklem granym przed narodem w roku wyborczym. Z góry ustalone tezy mają zyskać swoje uprawomocnienie w oparciu o skonstruowaną przez rządzących negatywną opowieść o Tusku i poprzednich rządach. Jakby organizatorzy tej hucpy zapomnieli kim się stali na przestrzeni ostatnich ośmiu lat. Swego czasu premier Beata Szydło mawiała, że „wystarczy nie kraść”.
Czasy się jednak zmieniają, a politycy zjednoczonej prawicy za nic mają sobie te słowa. Wystarczy przypomnieć aferę w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, by udowodnić, że obecna władza nie cofnie się przed niczym, by spieniężyć swoje wpływy… Zatem Prawo i Sprawiedliwość chce odwrócić uwagę od wszystkich swoich afer i niepowodzeń oraz wykorzystać Sejm, oraz wszystkie podległe sobie instytucje do tego, by uprawiać propagandę, okłamywać opinię publiczną. Również z wykorzystaniem telewizji partyjno-publicznej. Wszystko po to, by wygrać wybory i spełnić swoje marzenia o Polsce w ruinie. 4 czerwca tłum jednak dał znak partii Jarosława Kaczyńskiego, że nie wszystko da się zniszczyć, ukraść bądź zawłaszczyć, a naród nadal realizuje swój nadzór nad władzą w Polsce. Start marszu nieprzypadkowo rozpoczął się na Placu Na Rozdrożu. W pewnym sensie jest w to wpisana symbolika sytuacji, w jakiej znajduje się nasz kraj.
Należy mieć nadzieję, że największa manifestacja polityczna w Polsce po 1989 roku nie pójdzie na marne, a kolejnym aktem stanie się wyborcze zwycięstwo opozycji demokratycznej w wyborach parlamentarnych, które odbędą się jesienią. Być może to jedyna szansa, by uratować nie tylko obywatelki i obywateli przed złą władzą, ale również polskie samorządy.
Wojciech Kiljańczyk
Komentarze