Eksplozja emocji


Ostatni mecz narodowej reprezentacji na Stadionie Śląskim przejdzie do historii. Nie ze względu na jego stawkę czy wynik i nawet nie z powodu kuriozalnej bramki, jaką naszemu bramkarzowi strzelił bramkarz Kolumbijczyków, ale ze względu na zachowanie 40-tysięcznej publiczności. Dość przypomnieć, że w końcówce meczu chóralnym ole! kwitowano na Śląskim każde zagranie Kolumbijczyków. Jedna ze sportowych gazet napisała następnego dnia, że stadion był przeciwko piłkarzom. Pewnie tak odebrali to działacze piłkarskiej centrali i można się spodziewać, że następny mecz kadra rozegra na Śląskim za jakieś dwadzieścia lat. A przecież zachowanie kibiców należałoby traktować jak wybuch społecznego niezadowolenia po kadrowej rewolucji, której dokonał selekcjoner Paweł Janas. Nie tylko u nas reprezentację traktuje się jak dobro ogólnonarodowe, a on w imię rzekomej odpowiedzialności zachował się jakby było to jego prywatne poletko doświadczalne. Skreślając z listy reprezentantów Dudka i Frankowskiego, zburzył dotychczasowy wizerunek narodowej drużyny, z którym wielu kibiców się identyfikowało. Stąd ten wybuch złości, gdy okazało się, że „orły” Janasa grają marnie. Jeżeli 40 tysięcy kibiców skanduje pytanie: „Gdzie jest Franek – łowca bramek?!”, to trudno skwitować je stwierdzeniem o złej atmosferze stadionu. Swoją drogą zestawiając owo pytanie z tym, co zwykle słychać na polskich stadionach, to trzeba przyznać, że publiczność na Śląskim wykazała się wysoką kulturą słowa.Trudno przecenić wpływ zachowań kibiców na sportowców. Dlatego każdemu młodemu człowiekowi uprawiającemu sport trenerzy powinni trzy razy dziennie powtarzać, że łaska kibiców na pstrym koniu jeździ, że lekkomyślnością jest liczenie na ich wyrozumiałość, na to, że będą wsparciem w trudnych chwilach. Może tak się stać, ale lepiej na to nie liczyć.W minioną sobotę wszystkich miłośników żużla poraziła informacja o samobójczej śmierci niespełna 23-letniego żużlowca RKM-u Rybnik Łukasza Romanka. Był najbardziej utytułowanym juniorem w historii rybnickiego klubu. Gdy miał 19 lat, przydarzył mu się na torze koszmarny wypadek. Lekarze wygrali wtedy walkę o jego życie. Wrócił na tor. Odnosił jeszcze sukcesy indywidualne, ale w drużynie spisywał się słabo i często słyszał gwizdy publiczności. W ostatnim meczu swojej drużyny nie wystąpił; jej pierwsze w tym roku zwycięstwo oglądał z trybun. W miniony piątek trenował jeszcze z całą drużyną. Kto by pomyślał, że na motocykl już więcej nie wsiądzie. W sobotę wieczorem na stadionie kibice zapalili dziesiątki zniczy. Zostawili też zdjęcie Łukasza i wymowną inskrypcję: Dziękujemy, przepraszamy – kibice. WACŁAW TROSZKA

Komentarze

Dodaj komentarz