Ogien zabral wszystko
Ogien zabral wszystko


Ogień i woda zabrały im wszystko oprócz wiary w ludzi i nadziei w to, że wszystko się ułoży. Ta na szczęście ich nie opuszcza. Jednak bez wsparcia sobie nie poradzą. – Nie wiem, czy mam siąść i płakać, czy się powiesić – załamuje ręce Anna Marczak, właścicielka rodzinnej kamienicy z 1927 roku, którą 27 października zniszczył pożar. O tym, że płonie dom na ul. 1 Maja, obwieścił o godz. 21.56 sygnał mknącego ulicą strażackiego wozu bojowego – jednego, drugiego, trzeciego. Strażacy uwijali się jak w ukropie. Akcja trwała ponad 11 godzin. W pożarze poszkodowany został mężczyzna, który go spowodował. Z objawami zaczadzenia trafił do szpitala. Ewakuowane rodziny władze Knurowa zakwaterowały w hotelu miejskim i przygotowały im posiłek. Obecnie nadal mieszkają w nim trzy z nich, czwartą przygarnęła rodzina.Tyle ocalałoWłaściciele, Anna i Stanisław Marczakowie, wrócili do kamienicy, do części na parterze, która ocalała z pożogi. Małżonkowie ciągle jeszcze nie mogą uwierzyć w to, co się stało. – Mam wrażenie, jakbym oglądała jakiś film, bo to nie mogła być prawda – mówi pani Anna. Jeszcze kilka tygodni temu razem z mężem mieli dom. Dzisiaj nie mają nic. Rok temu wzięli kredyt, wyremontowali dach, kupili nowe okna, część z nich zdążyli już wymienić. Niestety, nie ubezpieczyli domu. Stanisław Marczak jest po dwóch zawałach, sam dziwi się, że nie dostał kolejnego po tym, co stało się z rodzinnym majątkiem. Pani Annie, kiedy mówi o przyczynach pożaru, łamie się głos. Bo czasem o ludzkim losie decydują pech lub czyjeś niedopatrzenie bądź brak uwagi.No bo jak nazwać to, co się stało? Młody człowiek przyszedł do mieszkania, postawił czajnik na gazie, a że był wypity – zasnął. Nie obudził się nawet wtedy, kiedy wokół wszystko płonęło. – I tak zostaliśmy z niczym. Jedynie z 980 zł emerytury męża – rozpacza pani Anna. Kobieta nie wie, co będzie dalej. Hanna Drosd, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Knurowie, stwierdziła, że budynek musi przejść gruntowny remont. Jednak Marczakowie zastanawiają się, za co go przeprowadzą. A potrzeb jest strasznie dużo. – Mamy jesień i panuje pogoda w kratkę. Za chwilę przyjdzie zima. Najpilniejsze jest więc naprawienie dachu i wstawienie okien. Na razie sami we własnym zakresie połataliśmy dziury, żeby deszcz już nas nie zalewał – wylicza Anna Marczak.Liczenie stratPotem trzeba się zabrać za resztę. Straty sięgają grubo ponad 100 tys. zł. – Spaliło się całkowicie mieszkanie na pierwszym piętrze, część stropu między pierwszym i drugim piętrem, łazienka na drugim piętrze i część stropu pomiędzy drugim piętrem a poddaszem. Z dymem poszły też nowe krokwie i papa – mówi Marczakowa. Dzisiaj, w kilka tygodni po tamtym horrorze, kamienica nie stoi pusta. W środku są mieszkańcy, którzy zabierają szczątki ocalałych rzeczy i sprzątają gruz. Na własny koszt zamówili i zapłacili samochód, który wywiózł gruz i resztki spalonych sprzętów. – Każdy z lokatorów pomaga, jak tylko może – mówi właścicielka. Jednak pogorzelcy sami nie poradzą sobie z odbudową kamienicy i swoich mieszkań, bo skąd mają wziąć na to pieniądze?9 listopada na pogorzelisku był Romuald Grosse, rzeczoznawca szacowania budowlanego z listy wojewody śląskiego. – Powiedział, że najpierw muszę znaleźć fachowca, który wykona kosztorys szkód i remontu, a wtedy on przyjdzie z ekipą i wszystko oszacuje. Dowiedziałam się, że będzie to kosztowało jakieś 3 tys. zł. Z czego to zapłacę, nie wiem. Jeszcze zaraz po pożarze zapłaciłam strażakom 200 zł za przeprowadzenie kontroli z zakresu ochrony przeciwpożarowej – mówi pani Anna ze łzami w oczach. Kiedy wylicza kolejne wydatki, rozkleja się zupełnie. Centralne ogrzewanie jest do remontu, spalona instalacja elektryczna do wymiany, a instalację gazową trzeba wykonać od nowa, bo okazuje się, że pożar uszkodził zawór i są przecieki gazu.Od drzwi do drzwiAnna Marczak od poniedziałku, 30 października, chodzi po różnych urzędach i instytucjach, prosząc o pomoc. – Byłam nawet u wiceprezydenta Szczypki. Tego, co był na miejscu pożaru. Poszłam do niego z płaczem, bo już nie wiedziałam, do jakich drzwi pukać. Chodziłam od biura do biura, a tam z pokoju nr 13 odsyłali mnie do pokoju nr 14, a potem na odwrót. Nie żebym narzekała, ale poruszam się o kulach i takie przeganianie tam i z powrotem stanowi dla mnie problem. Co innego, gdybym była sprawna – opowiada Anna Marczak. Miasto obiecało wsparcie. Jednak jak na razie sprowadza się ono do kwaterunku hotelowego i wydawania obiadów dla pogorzelców.Z pomocą poszkodowanym ruszył knurowski oddział PCK. Pogorzelcy w OPS-ie otrzymają kartki żywnościowe, które będą realizowane w siedzibie PCK. Mogą odbierać cukier, mąkę, ryż, sery, konserwy, mleko oraz inne produkty potrzebne do przeżycia. – Naprawdę bardzo się z tego cieszę, ale problem jest taki, że musielibyśmy to wszystko jeść na surowo. Ciągle przecież nie mamy ani gazu, ani prądu. Jedyny ciepły posiłek, który mamy, to obiady z miasta – mówi pani Anna. Żeby ludzie mogli wrócić do domów, potrzebna jest pomoc. Najbardziej ta rzeczowa, w postaci materiałów budowlanych, ale także osoby, która wykonałaby darmowy kosztorys, żeby można było ruszyć z remontem. Liczy się każda pomoc materialna, finansowa i fachowa.Specjalne kontoPCK założył dla poszkodowanych specjalne konto. Każdy, kto chce pomóc ludziom, którzy stracili dorobek całego życia, może wpłacić datki na konto: Orzesko-Knurowski Bank Spółdzielczy, nr: 51 8454 0001 2007 1008 3029 z dopiskiem „Dla pogorzelców”. Może też poprosić w naszej redakcji o bezpośredni kontakt z poszkodowanymi.
Tekst i zdjęcie: MAŁGORZATA SARAPKIEWICZPodpisW tej kamienicy wszystko trzeba wyremontować od podstaw – załamuje ręce Anna Marczak

Komentarze

Dodaj komentarz