20021306
20021306


Dokładnie 1 września 2001 roku po raz ostatni wbił igłę z nicią w płótno z wyhaftowaną kopią obrazu Petera Paula Rubensa „Ukrzyżowanie”. Dbałość o szczegóły i artystyczny kunszt są tak wielkie, że oglądając je z kilku metrów, człowiek ma wrażenie, że patrzy na obraz namalowany farbą. Podobne reakcje Henryka nie dziwią:- Miałem wystawę prac w naszym zamku. Pewna kobieta zagadnęła mnie: jakich farb pan używa, bo ja też zajmuję się malowaniem? Dopiero po chwili zorientowała się, że to nie farba, tylko misternie wyszyta barwna nić.Henryk pochodzi z artystycznej rodziny - matka Emilia haftuje sztandary, ma ich na koncie kilkadziesiąt, ojciec Edward maluje. W tej chwili pracuje nad obrazem, który zawiśnie w budowanym dopiero kościele w Oborze. Starszy brat Zygmunt haftował. Można więc sądzić, że Henryk był niejako skazany na działalność artystyczną. Okazuje się, że nie:- Zacząłem z zazdrości o mojego brata - śmieje się - było to 13 lat temu. Dojeżdżałem do „RAFAKO”. Denerwowało mnie, że on siedzi sobie w ciepełku w domu i haftuje, a ja codziennie musiałem jeździć.Nie można jednak tak po prostu powiedzieć sobie - od jutra zaczynam haftować artystycznie. Trzeba mieć talent, głównie do rysowania. Od tego Henryk zaczyna pracę nad każdym dziełem. Wybrany obraz kopiuje ołówkiem. A potem na ciemnym płótnie, zwanym grypsem sztandarowym, zaczyna haftować. Używa do tego nici dostępnych w sklepie. Przede wszystkim musi mieć odpowiednie światło, aby barwy nie były zakłócone. Z tego powodu może haftować tylko w pogodne dni i tylko przy naturalnym świetle. Żadne lampy nie wchodzą w grę. Przy pracy nad Rubensem do wyszycia ludzkiego ciała używał nici w 8 odcieniach. Głowę Jezusa, o powierzchni mniej więcej łyżki stołowej, haftował trzy dni. Aby uzyskać odpowiedni wyraz twarzy konającego, nić dzielił na pół. Trzy razy pruł wyszytą głowę i zaczynał od początku. Henryk przyznaje, że do tego zajęcia trzeba mieć anielską cierpliwość. Jest zadowolony, jak jednego dnia uda mu się wyhaftować centymetr kwadratowy obrazu. Tymczasem ojciec, zafascynowany twórczością syna przyznaje, że oczekiwanie na gotowy obraz jest dla niego i rodziny istną męką:- Kiedy haftuje, nie można nawet wejść do jego pokoju, żeby zobaczyć efekty. Czekam wtedy, aż pójdzie do pracy. Kiedy widzę już jedną postać, to sobie wyobrażam, jak wyglądać będzie całość. Zdarza się jednak, że następnego dnia syn ją spruje, bo mu się nie podobała.Efekty jego pracy nie przechodzą bez echa. W 1994 roku, jako jeden z dwóch Polaków, pokazał na światowej wystawie haftu w Japonii dwa dzieła: „Płacz Afryki”, będący reprodukcją obrazka z czasopisma i „Żołnierz napoleoński” pędzla Wojciecha Kossaka. Najpierw zgłosił się do eliminacji wojewódzkich w Katowicach. Wygrał je, dzięki czemu uzyskał przepustkę do finału w Warszawie, w którym też okazał się bezkonkurencyjny. Wśród uczestników był jedynym mężczyzną. Wraz z jedną Polką w nagrodę poleciał do Kraju Kwitnącej Wiśni. Swoje hafty pokazał w Tokio, Osace, Kioto, Jokohamie i Nagoi. Potem wystawa wszystkich prac powędrowała m.in. do U.S.A. i Francji.Henryk w lipcu 1999 roku zdał w izbie rzemiosła w Katowicach egzamin na mistrza haftu. Od tego czasu nie może już brać udziału w konkursach, w których zwykle startują amatorzy. Sam natomiast zasiada w komisji egzaminującej kandydatów na czeladników i mistrzów. Chętnych jest dużo. To same kobiety, głównie siostry zakonne. Chłopaka, który chciałby pójść w jego ślady, nie spotkał. Nie dziwi się temu, stwierdzając, że:- Haftowanie to zajęcie typowo kobiece.

Komentarze

Dodaj komentarz