Teatr pełen sztuk
Teatr pełen sztuk


– Jak scharakteryzowałby pan swą twórczość teatralną?
– „GUK” to opowieść o sprawach uniwersalnych, o chorobach współczesnej cywilizacji: o eutanazji, aborcji, rasizmie, feminizmie itd. Jest w nim dużo symboliki i wiele płaszczyzn, na których to przedstawienie można odczytywać – religijna, filozoficzna; są też nawiązania do historii sztuki. Niby jest tam zgrywa, jakiś festyn, ale w ten sposób to, co lokalne, łączy się z tym, co dzieje się na świecie. Niczego nie rozstrzygam, stawiam jedynie pytania i pokazuję problemy. Druga sztuka, „Drżenie”, opowiada o człowieku i jego emocjach. Drży, bo czegoś tam nie wie, bo nie zna swojej przyszłości, bo odczuwa różne lęki. Z tymi dwoma spektaklami chcemy w tym roku pojechać na festiwal do Wilna.
– Pana teatr na przestrzeni tych 15 lat ewoluował czy to tylko świat zewnętrzny się tak zmieniał?
– Na początku odpowiadał mi dadaizm i totalny absurd. Na pierwszej Rybnickiej Wiośnie Teatralnej w Rybniku Niedobczycach jako teatr Paparapa wystawiliśmy „Strojenie”. Potem sięgnąłem po taniec, a w mojej najnowszej sztuce „Człowiek i papier”, którą zamierzam wystawić w maju, w ogóle nie ma muzyki, słychać tylko gong. Obywam się bez słów. Zastępuję je różnymi innymi środkami wyrazu: obrazem, tańcem, światłem, ruchem... Każdy z nich ma inny ciężar. Same przedstawienia też zmieniają się i ewoluują. Czasem jedno przeczytane gdzieś zdanie rąbnie mnie w głowę i sprawia, że chwytam za długopis i zmieniam coś w scenariuszu, piszę wiersz, a nawet maluję jeszcze obraz. Moje spektakle powstają jeszcze kilka lat po premierze.
– Pana sztuka nie jest łatwa w odbiorze. Czy jest pan zadowolony z jej odbioru przez publiczność?
– Z tym bywa różnie. Wszystkich zjada komercja, lecą na to, co łatwe i przyjemne. Najlepiej jak można się napić i pośmiać do woli. Niewielu ludzi chce oglądać trudne rzeczy, zapanowało straszne lenistwo. Może rozumując w ten sposób się pocieszam, ale zawsze to, co trudne i wymagające, było elitarne, a elitarność była zaprzeczeniem masowości.
– Ta nieciekawa, komercyjna rzeczywistość, która pana otacza, mobilizuje czy raczej zniechęca?
– Nie marudzę i nie narzekam, bo to odbiera siły. Mogę tyko mieć zastrzeżenia do polityki kulturalnej. Na wysokich stanowiskach brakuje ludzi z duszą. Gdy duch umiera, każda społeczność robi się płaska. Brakuje mi w Rybniku rzeczy ambitnych, wartościowych, wykraczających poza naszą lokalność.
– A gdybym zapytał wprost, po co pan to wszystko robi, na co to panu...?
– To wewnętrzny imperatyw, lubię poszukiwać, lubię trudne tematy. Po co wchodzić na malutką górkę, cóż to za przyjemność? Jak już to wdrapywać się na prawdziwą górę... Odczuwam radość tworzenia. Gdy zaczynałem, było we mnie może więcej entuzjazmu, ale to, co robiłem, było nieokrzesane. Z czasem człowiekowi przybywa doświadczenia i tworzy rzeczy bardziej przemyślane.
– A poezja, rekompensuje panu brak słowa w pana przedstawieniach...?
– Lubię zapełniać kartki, wyrażać się w inny sposób. Taka zmiana odświeża człowiekowi głowę. Podobnie gdy zmieniam pędzel na piórko albo gdy po kolejnych obrazach czy rysunkach z wyobraźni pracuję z modelem. Pojawiają się nowe inspiracje. Czasem, gdy nie znajduję ich w otoczeniu, sięgam też do książek.
– Na okładce swojego najnowszego tomiku występuje pan jako Marian Lech Bednarek. Zaczął pan używać drugiego imienia?
– To nie polityczny koniunkturalizm. Na początku swej twórczości używałem dwóch imion, bo mój ojciec też ma na imię Marian. Później zrezygnowałem z drugiego imienia, ale w różnych publikacjach wciąż pisano jedno i drugie, dlatego – by nie robić już zamieszania – postanowiłem do tego wrócić.

Komentarze

Dodaj komentarz