Żeby opłatek nie kruszył się i nie łamał, trzeba go odwilżyć w suszarni
Żeby opłatek nie kruszył się i nie łamał, trzeba go odwilżyć w suszarni


Duże są dla księży, do konsekracji mszy świętej. Małe dla wiernych. Wszystkie cienkie, delikatne, kruche i połyskliwe, z subtelną ornamentyką. Na dni powszednie to hostia, krzyż. Na święta Bożego Narodzenia ornamentyka zmieniana jest według życzenia: stajenka betlejemska, Święta Rodzina i żłobek z Dzieciątkiem Jezus. Wyrobem hostii i komunikantów siostry jadwiżanki zajmują się już od czasów przedwojennych. 1 października 1937 roku w ich klasztorze poświęcono i uruchomiona pierwszą na Śląsku opalaną elektrycznie piekarnię opłatków liturgicznych, a decyzją kurii do ich wypieku dopuszczono siostry jadwiżanki.

Mąka i woda
– I tak pieczemy ten boski pokarm od siedemdziesięciu lat – mówi siostra Antonia, mająca pod pieczą przyklasztorną piekarnię. W robieniu wypieków nie ma żadnej tajemnicy. Wystarczą do tego mąka i woda. – Mąka musi być oczywiście najwyższej jakości, bo przecież jest dodawana do tych najświętszych rzeczy – stwierdza siostra. Jak dodaje, pieczenie to żadna sztuka. Trudne są tylko początki, bo najpierw trzeba niestety zniszczyć trochę mąki. Dawniej wypiekiem opłatków, hostii i komunikantów mogły zajmować się wyłącznie osoby duchowne. Dzisiaj w tej branży dominują świeccy producenci.
– Jak to mówią, mamy wolny rynek i konkurencję. Nawet w wypiekaniu tych rzeczy. Teraz ksiądz pojedzie do np. księgarni św. Jacka i tam kupi sobie tyle opłatków, ile chce – opowiada siostra Antonia. Piekarnia w Przyszowicach też nie jest już taka jak dawniej, bo są tu zatrudnione osoby z zewnątrz. – Cóż, mamy niestety kryzys w powołaniach i musiałyśmy się wesprzeć pomocą pań świeckich, które jednak bardzo chętnie się zgodziły. Jest to dla nich jakaś praca, może pieniądze niewielkie, ale są ubezpieczone, no i robota na miejscu. One same wkładają w to naprawdę bardzo dużo serca – mówi siostra. Cały proces odbywa się w trzech niewielkich pokojach pod jej okiem oraz dwóch pań świeckich.

Jak na naleśniki
Wszystko zaczyna się w gorącym pomieszczeniu, gdzie pod ścianami stoi siedem maszyn. Pełną parą dziennie pracują trzy z nich. – Każda to matryca. Chochlą bierze się odpowiednią miarę ciasta i rozlewa się na gładkiej podstawie. Potem trzeba zacisnąć to górną pokrywą, na której są wygrawerowane wzory. Można powiedzieć, że funkcjonuje to jak gofrownica – śmieje się siostra Antonia. Ciasto do wypieku opłatków ma konsystencję ciasta naleśnikowego. Stąd i w pokoju unosi się zapach naleśników, jakie każdy z nas pamięta z rodzinnego domu. Obok każdej maszyny stoi pokaźna miska z ciastem. Choć to tylko mąka i woda, to, jak tłumaczy siostra, tajemnica wypieku tkwi w jakości mąki i właściwych proporcjach surowców.
– Mąka nie może być zanieczyszczona, bo wtedy na opłatkach pojawią się grudki. Natomiast jeśli zarobiłoby się ciasto w złych proporcjach, to albo nie rozprowadzi się po płycie, albo po prostu wyleje się z formy – tłumaczy siostra Antonia. Panie przez cały czas pracują na stojąco, bo wszystko odbywa się bardzo szybko. – Opłatki pieką się pół minuty. Jak potrzyma się je dłużej, to zbrązowieją bądź się spalą – wyjaśnia siostra. Maszyny są nowoczesne, wyposażone w termostaty i elektroniczne sygnalizatory. Na jednej płycie mieści się 56 okrągłych opłatków. 54 to małe komunikanty, czyli hostie dla wiernych, pozostałe to duże, dla księży. To, co w trakcie pieczenia wycieknie z formy, trafia dla zwierząt. Upieczony krążek ma jednak zupełnie inny smak niż hostia, którą przyjmujemy w kościele, czy wigilijny opłatek.

Czas suszenia
– Bo samo upieczenie to nie koniec procesu – wyjaśnia siostra Antonia. Kolejny krok kierujemy więc do suszarni. Tu krążki, poukładane na półkach, przechodzą proces odwilżania. – Muszą odparować, żeby się nie łamały i nabrały delikatności – objaśnia zakonnica. Wreszcie krążki z opłatkami trafiają do ostatniej obróbki. – Kiedyś wycinało się wszystko ręcznie. Później robiłyśmy to już maszynowo, ale liczenie odbywało się ręcznie. Dzisiaj technika poszła naprzód, więc do wycinania mamy maszyny, na których są zamontowane liczniki – siostra Antonia, pokazując urządzenie do tzw. wybijania opłatków. Wprawa siedzącej przy nim pani jest zadziwiająca.
Kilka minut i z krążka pozostaje podziurawione sitko. – Lata praktyki robią swoje – śmieje się kobieta, nie przerywając pracy ani na chwilę. Kiedy hostie są gotowe, czeka je jeszcze sitkowanie. – To ostatni etap. Nie jest to jakaś trudna czynność, ale niezbędna. Gotowe hostie trafiają na sitko, żeby wyeliminować wszystkie okruszki – opowiada siostra. Potem wypieki, pokompletowane według wzorów i wielkości, trafiają do kartonowych pudeł. Następnie albo przyjeżdżają po nie księża czy kościelni, albo siostry wysyłają je pocztą.

Nie na sprzedaż
– Oto i cała tajemnica naszych wypieków. Czasem w niedzielę podjedzie jakiś ksiądz czy kościelny, bo gdzieś w jakimś kościele zabraknie opłatków. Zawsze go załatwiamy – mówi zakonnica. Siostry nie pieką opłatków na sprzedaż. – To wiązałoby się z podatkami i masą biurokracji – tłumaczy zakonnica. Jednak co roku do bramy dzwonią mieszkańcy, którzy bez opłatka od sióstr nie wyobrażają sobie Bożego Narodzenia. – Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś odszedł od nas z pustymi rękami – śmieje się siostra Antonia.



Zakonnica i dwie mieszkanki Przyszowic pracują w klasztornej piekarni po osiem godzin dziennie. Jak mówią, to zajęcie daje im wiele satysfakcji. W ciągu dnia wypiekają około 35 tys. opłatków, miesięcznie 500-600 tys., a rocznie ok. 6,5 miliona. Najwięcej roboty mają przed każdymi świętami. Nie robią zapasów mąki. Z reguły kupują jej 600 kilogramów. Dopiero kiedy zaczyna jej brakować, zamawiają kolejną partię. (MS)

Komentarze

Dodaj komentarz