Takie widoki na ulicach nie budzą już żadnej sensacji. Zdjęcie: zbiory straż miejskiej
Takie widoki na ulicach nie budzą już żadnej sensacji. Zdjęcie: zbiory straż miejskiej

Mocno wstawione lub zalane w sztok osoby lądują więc w policyjnych aresztach lub w szpitalnych izbach przyjęć. O konieczności utworzenia izby wytrzeźwień w Rybniku lub okolicy mówi się od dawna. Kilka lat temu pojawił się nawet pomysł ulokowania jej w Świerklanach, ale skończyło się na planach. Tymczasem policja alarmuje, że liczba pijanych rośnie z roku na rok, a ponieważ nie ma z nimi co robić, tłoczą się w izbach zatrzymań, choć przepisy zabraniają umieszczania ich w jednej celi policyjnego aresztu razem z podejrzanymi. – W ubiegłym roku tylko w Rybniku zatrzymaliśmy około 400 nietrzeźwych. W skali miesiąca jest ich ok. 30 – mówi nadkomisarz Aleksandra Nowara, oficer prasowy rybnickiej policji.

Zajmują miejsce
Jak dodaje, w dwuosobowych celach równocześnie może przebywać 16-18 osadzonych. – Jednak jeśli trafia do nas pijany, to musi być sam, bo zgodnie z przepisami musi trzeźwieć na osobności. Często musimy wzywać lekarza do takich osób. Z ich powodu brakuje nam miejsc dla podejrzanych o popełnienie przestępstw, więc nieraz o pomoc w przechowaniu podejrzanych o najpoważniejsze sprawy musimy prosić okoliczne jednostki – dodaje pani rzecznik. Niekiedy pijanych rozwozi się po komisariatach. Policja nie transportuje ich do izb wytrzeźwień. Są zatrzymywani tylko wtedy, kiedy zagrażają sobie, innym lub bezpieczeństwu publicznemu. Inaczej jest w przypadku nieletnich. – Są odwożeni do domów lub powiadamia się rodziny, które odbierają je z komisariatów – mówi nadkomisarz Nowara. Bernadeta Breisa, szefowa rybnickiej prokuratury, wyjaśnia, że problem braku izb wytrzeźwień wielokrotnie poruszano podczas posiedzeń miejskiej komisji ds. porządku i bezpieczeństwa. – W interesie publicznym władze muszą rozwiązać ten problem – stwierdza pani prokurator. Przepisy mówią, że izby wytrzeźwień należy tworzyć w miastach powyżej 50 tys. mieszkańców. Tymczasem włodarze Rybnika nie chcą słyszeć o tworzeniu takiego przybytku. Główny argument to bardzo wysokie koszty, które sięgają mln zł. Poza tym prezydent Adam Fudali nie chce, żeby zwożono tu pijanych z innych miast.

Jest pomysł
Miasto ma jednak pomysły na rozwiązanie problemu własnych pijanych. Rozważa np. możliwość podpisania umowy z Izbą Wytrzeźwień w Gliwicach, gdzie trafialiby wstawieni rybniczanie, lub wykorzystania obiektów przy szpitalu wojewódzkim. Coś trzeba zrobić, bo policjanci mają dość obecnej sytuacji. W ubiegłym roku wystosowali do prezydenta w sprawie utworzenia izby wytrzeźwień. Trafialiby do niej także mieszkańcy Żor, Wodzisławia i ościennych miejscowości. Wtedy gminy podzieliby się kosztami utrzymania przybytku. Jak na razie jednak nie zapadły żadne decyzje, tymczasem problem z pijanymi ma nie tylko policja. Z reguły jako pierwsi stykają się z nimi stróże porządku. Radiowozy straży miejskiej robią wtedy za taksówki. W Rybniku strażnicy często wzywają pogotowie. Lekarz sprawdza, czy delikwent nie zatruł się przypadkiem alkoholem. Jeśli tak, karetka zabiera go do szpitala. Jeśli nie, mundurowi odwożą pijaka do domu. W Czerwionce-Leszczynach strażnicy również robią za taksówkarzy. – W pierwszej kolejności odwozimy takie osoby do domu. Jeśli rodziny nie chcą ich przyjąć, a nie można się z nimi dogadać, jedziemy do izby wytrzeźwień. Z reguły są to Gliwice. Jednak wcześniej zawsze dzwonimy, by zapytać, czy jest wolne miejsce – mówi komendant Adam Reniszak.

Bez wyboru
Jak dodaje, na szczęście takie sytuacje zdarzają się tylko parę razy w roku. Strażnicy nie mają obowiązku transportowania pijaków, ale nieraz nie mają wyboru. – Czasem dzwoni też do nas pogotowie, że ma klienta, którego trzeba zawieźć do izby wytrzeźwień – mówi Andrzej Daroń, komendant straży miejskiej w Knurowie. Gmina ma podpisaną umowę z gliwicką placówką, więc jeśli nie zapłaci klient, sama ponosi koszty. W skrajnych przypadkach, kiedy w Gliwicach nie ma miejsca, nietrzeźwi trafiają do Zabrzu. Żadna z jednostek straży miejskiej nie obciąża ich kosztami transportu, choć wszystkie ponoszą koszty. To paliwo, ale nieraz i czyszczenie czy dezynfekowanie samochodu po podróży z pijakiem.
– Nie ma przepisów, które by to regulowały. Poza tym w większości chodzi o osoby, które nie mają pieniędzy, więc po co wystawiać rachunek, którego i tak nie da się wyegzekwować – stwierdzają komendanci. Na pijaków narzekają szpitalne izby przyjęć. W szpitalach dochodzi czasem do paradoksalnych sytuacji. Gdy pijak ląduje bezproblemowo w łóżku, trzeba szukać miejsca, żeby położyć rzeczywiście chorego. Pobyt delikwenta w szpitalu kończy się na ogół tak samo. Po wytrzeźwieniu i pobudce robi wszystkim potężną awanturę i zwiewa. Sprawą utworzenia izby wytrzeźwień w regionie zapowiedział się zająć Waldemar Socha, przewodniczący Związku Gmin Subregionu Zachodniego.

Wspólnym wysiłkiem
– Tę kwestię poruszymy na czerwcowym spotkaniu członków związku – mówi Waldemar Socha. Przyznaje, że rozwiązaniem byłoby porozumienie się w tej sprawie wszystkich gmin członkowskich, które, niezależnie od opłat, jakie ponosiliby klienci, podzieliłyby się kosztami utworzenia i utrzymywania izby. Pieniądze na ten cel mogłyby pochodzić chociażby z budżetów gminnych komisji ds. rozwiązywania problemów alkoholowych lub z koncesji na wyszynk. Jeśli w izbie będzie psycholog bądź terapeuta, do jej dotowania nie przyczepi się nawet regionalna izba obrachunkowa. Instytucja prowadząca profilaktykę przeciwalkoholową może bowiem dostać pieniądze z gminnej kasy dostać.



Utworzenie w regionie takiego przybytku zdecydowanie odciążyłoby policyjne areszty i uwolniło strażników miejskich od roli taksówkarzy. Również z ulic, skwerków i parków zniknęłoby sporo nietrzeźwych. Mając do wyboru pobyt w hotelu za 250 zł, większość na pewno wybrałaby spanie we własnym łóżku. (MS)

Komentarze

Dodaj komentarz