Długi, których nie było


Tomasz G. ma 197 cm wzrostu, jest dobrze zbudowany. Do pomocy dobrał sobie 54-letniego jankowiczanina Eugeniusza S. i 34-letniego rybniczanina Tomasza S., którzy też już miewali zatargi z prawem, oraz 24-letniego Grzegorza P. i 22-letniego Sebastian P. Ekipa w różnym składzie nachodziła mieszkańców Jankowic i Rybnika, wymuszając zwrot wymyślonych należności. Pokrzywdzeni twierdzą zgodnie, że nie mieli żadnych długów wobec Tomasz G. i jego kompanów. Tylko jeden przyznał, że był winien 20 zł szefowi bandy, tyle że obrotny „windykator” naliczył sobie całkiem spore odsetki.Grupa, jak ustalono, zaczęła działać 26 stycznia. Tomasz G., który prowadził firmę instalacyjną, „przypomniał sobie”, że jeden z mieszkańców Jankowic nie do końca rozliczył się z nim za wykonaną robotę. Razem z Sebastianem P. zjawił się w domu 41-letniego klienta i zażądał 400 zł. Gdy ten odmówił, doszło do szarpaniny, w czasie której Tomasz G. pobił rzekomego dłużnika. Potem wyciągnął go na zewnątrz i kazał wsiąść do samochodu. Tam napastnicy zabrali mu telefon komórkowy i ruszyli w drogę. W czasie „przejażdżki” Tomasz G. groził przerażonemu mężczyźnie, że go powiesi, jeśli nie dostanie pieniędzy. Ten ostatecznie przyjął propozycję nie do odrzucenia i po przywiezieniu do domu dał mu 400 zł. Po drodze musiał jeszcze kupić w jednym z miejscowych barów alkohol dla prześladowców. Nazajutrz Tomasz G. przypomniał sobie, że mieszkaniec Kłokocina nie rozliczył się za telefon komórkowy, który prawie trzy lata temu kupił od jego ojca. Nachodził go 26 i 27 stycznia wieczorem, żądając 600 zł, straszył, że jeśli nie odda pieniędzy, jego bliskim (m.in. dzieciom) może stać się jakaś krzywda. Pokrzywdzony nie dał jednak bandycie ani grosza, potem poinformował o wszystkim policję.7 lutego „windykator”, Grzegorz P. i Eugeniusz S. zapukali do domu 49-letniego rencisty z Jankowic. Zarzucili mu, że powiadomił policję o nielegalnym przyłączu prądu, które miał wykonać u siebie Eugeniusz S. Byli pod wpływem alkoholu. Gospodarz nie chciał ich wpuścić, wyważyli więc drzwi i wtargnęli do mieszkania. Tam Tomasz G. pobił rencistę i mu naubliżał. Następnego dnia on i jego kompani doszli do wniosku, że „nauczka” była niewystarczająca, i znów wybrali się do jankowiczanina, ale przed południem i w pięcioosobowym składzie. U 49-letniego mężczyzny był właśnie znajomy. Tomasz G. wywołał gospodarza na dwór, prosząc o pomoc przy odkopaniu samochodu, który rzekomo utknął w śniegu, powiedział też, by zabrał ze sobą łopatę. Gdy ten wyszedł przed dom, zobaczył, że stoi tam polonez, który miał tkwić w zaspie. Cała piątka zmusiła go do wejścia do bagażnika; wtedy usłyszał też pierwsze groźby. Po chwili auto ruszyło do lasu oddalonego o blisko 2 km od domu rencisty. Po drodze jankowiczanin dowiedział się, że wykopie tam dla siebie grób. Oprawcy wspomnieli nawet o wapnie, którym zamierzali posypać jego zwłoki, a w lesie kazali mu przystąpić do pracy.Przerażony mężczyzna odgarnął śnieg i zaczął kopać. W pewnym momencie mężczyźni stwierdzili, że idą do samochodu po wapno. Ofiara wykorzystała to i zaczęła uciekać. Grupa zbirów nawet nie próbowała go gonić. Wsiedli do poloneza i wrócili do jego domu, gdzie zastali zdezorientowanego znajomego rencisty. Wtedy „przypomnieli sobie”, że on również jest winien jednemu z nich 20 zł. Policzyli w pamięci odsetki i stwierdzili, że kwota urosła do 100 zł. Zaraz potem zabrali mężczyznę do samochodu i zawieźli w to samo miejsce, z którego uciekł im 49-latek. Raz jeszcze zażądali pieniędzy, stwierdzając, że jeśli ich nie dostaną, on będzie dalej kopał ten grób. Przerażony człowiek kazał się zawieźć do swojej matki. Pożyczył od niej 100 zł i wręczył porywaczom. Ci wtedy pojechali gdzieś po wódkę, a znajomy rencisty powiadomił policję. Jeszcze tego samego dnia wieczorem stróże prawa zatrzymali Tomasza G., zaś nazajutrz ujęli Grzegorza P. i Eugeniusza S. Wszyscy trzej decyzją Sądu Rejonowego w Rybniku zostali tymczasowo aresztowani.Prokuratura zarzuca im m.in. wymuszenia rozbójnicze, porwanie, kierowanie gróźb karalnych, a także spowodowanie uszkodzenia ciała i zniszczenie mienia. Dwaj pozostali, których udział w opisanych zajściach był znacznie mniejszy, pozostają pod dozorem policji. Wszyscy członkowie grupy, poza Tomaszem G., nie mieli stałej pracy. Podczas przesłuchania przyznali, że Tomasz G. w razie „potrzeby” reprezentował ich interesy, jednocześnie jednak dodali, że bali się go na tyle, że woleli mu się nie sprzeciwiać. Prowadzący sprawę prokurator Leszek Urbańczyk nie wyklucza, że pokrzywdzonych jest więcej. Jeśli tak, ci ludzie powinni czym prędzej zgłosić się do prokuratury.

Komentarze

Dodaj komentarz