Podzielone racje
Podzielone racje


Mówi, że to on jest ofiarą despotyzmu ojca, choć słowa te ciężko przechodzą mu przez gardło. – Nie zostawiłem rodziców bez opieki, zagwarantowałem im mieszkanie w nowym domu, który wybudowałem w Bełku – podkreśla. Chciał, żeby mieli lepiej na starość. Niestety mama zmarła w ubiegłym roku, a ojciec nie chce słyszeć o przeprowadzce. Pan Józef chętnie przyjmuje reportera „Nowin”. Jest człowiekiem zasłużonym. Przeszedł cały szlak bojowy z armią gen. Władysława Andersa od Wiaźmi pod Moskwą do Bolonii był dowódcą plutonu. Walczył pod Monte Cassino. Wrócił do kraju w 1947 roku. Z szafy wyjmuje sznur medali za waleczność: polskie, włoskie, brytyjskie. Prezentuje publikacje na swój temat, opowiada o ośmiu latach wojennej tułaczki. Dziś mieszka samotnie na parterze domu przy ulicy Wodzisławskiej, który jeszcze kilka lat temu należał do niego. Choć ma czworo dzieci, przyjeżdża do niego opiekunka z Osin, bo nie chce opuścić budynku, w którym przeżył 60 lat. Na piętrze mieszkają dwie rodziny z małymi dziećmi, które dokwaterował magistrat, gdyż budynek jest własnością miasta.Pan Józef płaci regularnie czynsz, choć nigdy nie podpisał umowy najmu. Jak doszło do tego, że z właściciela domu stał się lokatorem mieszkania socjalnego? Ojciec i syn mają tu odmienne zdania. Pierwszy twierdzi, że kiedy skończył 50 lat i zapadł na chorobę wieńcową, w rodzinie uzgodniono, że trzyhektarowe gospodarstwo i zabudowania przejmie syn Andrzej. Starszy pan przekazał mu wszystko notarialnie w latach 60., ale w dokumencie zabrakło wpisu o służebności mieszkania, która gwarantowałaby rodzicom miejsce w starym domu aż do śmierci. – Miałem całkowite zaufanie do syna, póki sąsiadka nie zapytała, czy wiem, że Andrzej sprzedał budynek miastu – opowiada. Prezydent Waldemar Socha wyjaśnia, że podstawą transakcji była ekspertyza stwierdzająca, że budynek znajduje się w tak złym stanie technicznym, iż właściwie powinien zostać rozebrany, gdyż koszt remontu przewyższa cenę wykupu. Tymczasem pan Józef upiera się, że dom jest solidny, a opinia rzeczoznawcy nierzetelna. Dodaje, że od jej sporządzenia minęło sporo czasu, zaś dom stoi dalej. Mało tego: na piętrze zamieszkały dwie rodziny z dziećmi. – Czy nie jest to dziwne, że miasto kupiło rzekomo rozpadający się budynek za niebagatelną kwotę 200 tys. zł? – pyta pan Józef. Nade wszystko jednak ma pretensje do syna, iż sprzedał dom bez jego wiedzy i po kryjomu postawił w Bełku nowy. Zawiadomił nawet o sprawie prokuraturę, która jednak umorzyła postępowanie, gdyż nie doszukała się znamion przestępstwa w transakcji.Andrzej Możdżeń wybudował na obrzeżach Bełku okazały dom, w którym mieszka od dwóch lat z żoną. Zaznacza jednak, że piętro zostawił dla swoich rodziców. Matka ponoć chciała iść do syna. Miałaby na starość trochę wygód. Syn utrzymuje, że jeszcze dwa lata temu pytała jego ciotkę, która mieszka w Rybniku: „a bydziemy to mieć dobrze w tym nowym domu?”. – Ojciec nie pozwolił na przeprowadzkę – twierdzi pan Andrzej. Pomieszczenia są więc puste. Pytanie, dlaczego syn powiedział ojcu, że zamierza sprzedać dom i postawić nowy? W każdej normalnej rodzinie jest to powód do dumy. Andrzej Możdżeń w odpowiedzi wyjmuje z szafy teczkę pełną dokumentów, z których stopniowo wyłania się obraz transakcji kwestionowanej przez ojca. Budynek stoi w pasie ulicy Wodzisławskiej. Kiedyś z przodu znajdowały się ogródek i rów melioracyjny. Kiedy poszerzano drogę, jezdnia znalazła się tuż pod oknami. W 1986 roku syn zwrócił się więc do Rejonu Dróg Publicznych w Pszczynie o powołanie komisji, która zbadałaby szkody związane z lokalizacją domu blisko drogi. – Powstała ekspertyza, którą sporządził biegły rzeczoznawca ds. budowlanych – wyjaśnia młodszy z Możdżeniów.Specjalista stwierdził rysy i pęknięcia ścian na całej ich grubości, a także spękanie stropów i wszystkich ścian nośnych. W opinii czytamy m.in., że „warunki bytowe mieszkańców są znacznie utrudnione i nawet niebezpieczne, chociażby ze względu na prawie bezpośrednie wyjście z budynku i wyjazd z podwórza przy ograniczonej widoczności”. W połowie września 1999 roku na wniosek urzędu miasta sporządzono drugą ekspertyzę, która potwierdziła wcześniejsze ustalenia. Syn przyznaje, że robił wszystko w tajemnicy przed ojcem, aczkolwiek po domu ciągle kręcili się eksperci. Twierdzi, że nie mógł powiedzieć ojcu o swoich planach, bo ten odmówiłby. Wreszcie rzeczoznawca oszacował wartość budynku przeznaczonego do rozbiórki na kwotę... 219 tys. zł. Andrzej Możdżeń przyznaje, że cena była wysoka. – Obejmowała jednak również odszkodowanie za zniszczony dom oraz infrastrukturę wokół budynku – tłumaczy. Urząd miasta zaproponował znacznie niższą cenę wykupu, lecz syn odmówił. Nie zgodził się również na drugą propozycję magistratu. Przystał dopiero na trzecią w wysokości 200 tys. zł. Miał otrzymać pieniądze w pięciu ratach. Przyznaje, że był to chyba jedyny dom przy ulicy Wodzisławskiej wykupiony przez miasto, ale też stoi on najbliżej drogi.Po udanej transakcji syn zaczął się rozglądać za nowym lokum. W końcu nabył bardzo tanio parcelę pod lasem w Bełku. Mówi, że chciał powiedzieć rodzicom o nowym domu na Wigilię. Nie zdążył, bo ojciec dowiedział się o wszystkim wcześniej. Dziś wspomina, że kiedy zapytał: „Andrzeju, czy to jest prawda, że sprzedałeś dom, odpowiedział: ty się mnie nie pytaj, bo się ode mnie niczego nie dowiesz”. Stanowisko ojca potwierdza młodsza córka. W urzędzie miasta dowiedziała się, iż transakcja była możliwa, ponieważ brat oświadczył, że budynek jest wolny od praw osób trzecich. – A to była przecież nieprawda, bo mieszkali w nim nasi rodzice – mówi siostra pana Andrzeja. Jej zdaniem gdyby brat od razu powiedział ojcu, że chce sprzedać dom i wybudować nowy, tata na pewno poszedłby na ugodę. Prezydent Socha twierdzi, iż nie ma żadnych powodów przypuszczać, iż ekspertyzę dotyczącą stanu budynku wykonano nierzetelnie lub co gorsza nieuczciwie. Powtarza, że zabezpieczenie domu przed szkodami było zbyt kosztowne, więc miasto go wykupiło. Dom, w którym teraz mieszczą się lokale socjalne, zostanie wyburzony po tzw. śmierci technicznej. Prezydent dodaje, że choć pan Józef nie ma tytułu prawnego do mieszkania (w domu, który kiedyś należał do niego!), nie zostanie wyeksmitowany.Gwoli ścisłości należy dodać, że powinien najpierw trafić na listę osób oczekujących na mieszkanie socjalne, a potem podpisać umowę najmu, czego nie zrobi z wiadomych względów. – Rozumiemy jego sytuację i staramy się traktować z należną atencją – zaznacza szef żorskiego magistratu. Chciałby podkreślić, iż urząd nie miał świadomości, że jest tam jakiś konflikt. Jego zdaniem, syn postąpił nie w porządku wobec ojca, zatajając to, iż chce sprzedać dom i wybudować nowy w innym miejscu. Miasto na razie nie wypłaciło mu ostatniej raty. Może to nastąpić dopiero po wyburzeniu budynku.
Tekst i zdjęcia: IRENEUSZ STAJER

Komentarze

Dodaj komentarz