Na co im telewizja
Na co im telewizja


Mieszkańcy odbierają to tłumaczenie z sarkazmem. Stwierdzają, że u nich jest tyle samo burz co ulicę dalej. Tyle tylko, że oni mają umowę z GZE, ale trudno wyegzekwować im od niego naprawę sieci kablowej. – To skandal. Traktują nas jak jakichś bęcwałów – skarżą się. Herbert Stania dodaje, że gdyby mieszkał tutaj jakiś poseł, to GZE rozkładałby mu pewnie czerwony dywan i sam nosił antenę. – Tutaj jednak mieszkają prości, zwyczajni ludzi i nie mogą się doprosić tego, co mają zagwarantowane w umowie – mówi pan Herbert. Prowadzi mnie do swojego domu. Włącza telewizor. Tylko szum, żadnego obrazu. – Tak wyglądają nasze programy z kablówki – mówi. Po przełączeniu aparatu na odbiór z anteny na dachu udaje się mu znaleźć jeden program. To wszystko, co mogą oglądać mieszkańcy, a przecież każdy z nich opłaca comiesięczny abonament. Ludzie mówią, że przełączają te kabelki i anteny, skaczą po dachach jak stare koty, żeby móc cokolwiek zobaczyć, ale niewiele to daje. Mieszkańcy ul. Mariackiej czują się wykorzystani przez GZE.Kilkanaście lat temu, gdy w pobliżu ich domów miał powstać główny punkt zasilania wysokiego napięcia o napięciu 1100 woltów, nie chcieli się na to zgodzić. Protestowali dość długo. Trwały negocjacje. Ostatecznie GZE zapewnił mieszkańców, że każdy z właścicieli domów zapłaci tylko 20 proc. ceny za 3000 kilowatów, ponadto zagwarantowano im bezpłatny odbiór kablówki, bo też ze względu na zakłócenia nie mogą odbierać programów ze zwykłej anteny na dachu. Już od momentu podpisania umowy zdarzały się usterki, awarie, zakłócenia w odbiorze programów. Ale nigdy nie było takiej sytuacji jak ostatnio. Mieszkańcy nie mogą też się doprosić naprawy usterek. Konserwator nie odpowiada na ich telefony, natomiast w Gliwicach ich skargi i prośby są ignorowane. – Jesteśmy traktowani gorzej niż powietrze. Siedzimy tutaj jak za króla Ćwieczka – mówi Teresa Lach. W razie awarii na miejsce powinien przyjechać konserwator i usunąć usterkę. Gdy mieszkańcy dzwonią do niego, najczęściej nie odpowiada, milczy też jego telefon komórkowy. Gdy komuś uda się dodzwonić do niego, to zazwyczaj mówi, że albo nie ma czasu, albo oddzwoni, a ostatnio to już nawet nie ukrywa, że wcale nie przyjedzie. Twierdzi, że GZE zalega mu z wypłatą. – Jeżeli rzeczywiście tak jest, to ja go rozumiem. Nie będzie przecież przyjeżdżał tu i naprawiał za swoje pieniądze – mówi Gerda Gajda.W Górnośląskim Zakładzie Energetycznym mówią, że wszystkiemu winne są ostatnie burze. Łukasz Zimnoch, rzecznik prasowy zakładu, dodaje, że powodem fatalnego odbioru i ewentualnych awarii jest również to, że część sprzętu, który tam się znajduje, wymaga wymiany. Rzecznik wylicza, że na utrzymanie tej sieci zakład wydaje 10 tys. zł rocznie. W najbliższym czasie zakupi nowy zasilacz i wzmacniacz, które zostaną zainstalowane z początkiem sierpnia. – W pierwszym tygodniu sierpnia mieszkańcy będą mogli odbierać już telewizję kablową – zapewnia Łukasz Zimnoch. Wyjaśnia ponadto, że firma przesłała przekazem pieniądze konserwatorowi sieci kablowej, więc są środki na naprawianie uszkodzeń. – Jesteśmy zadowoleni z jego pracy, z naszych informacji wynika, że w miarę możliwości usuwa awarie na bieżąco– dodaje rzecznik.
Tekst i zdjęcie: BEATA KOPCZYŃSKA

Komentarze

Dodaj komentarz