Wszystkie dzieci nasze s 1
Wszystkie dzieci nasze s 1


We wrześniu dziewczynka pójdzie do drugiej klasy szkoły podstawowej. – Halfarowie są wyjątkowi – przekonuje Ewa Skiba, kierownik Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Rybniku. Obecnie wychowują dwanaścioro dzieci, ale przez ich ręce przeszło 40 milusińskich, którzy z różnych względów nie mogli przebywać ze swoimi naturalnymi rodzicami.Sami mają dwoje dzieci. To 19-letni Łukasz i 31-letnia Irena. Syn zdał do klasy maturalnej, córka, absolwentka teologii Uniwersytetu Opolskiego, jest już mężatką i mieszka w Białymstoku. Dla pozostałych pociech Halfarowie są rodziną zastępczą, a także pełnią funkcję pogotowia rodzinnego. O każdej porze dnia i nocy muszą być gotowi do przyjęcia nowych dzieci. Przywożą je radiowozem policjanci. Obecnie u małżonków przebywa czworo dzieci, które trzeba było natychmiast zabrać naturalnym rodzicom, bo nie potrafili zapewnić im właściwej opieki. W rodzinie zastępczej są: bliźnięta Adam i Ewa, Monika, Sebastian, Ilona oraz siostry Agata i Arleta. Pani Renata mówi, że każde dziecko to jedna dramatyczna historia. Najwięcej przecierpiał chyba Sebastian. Chłopczyk pochodzi z Bielska-Białej. Pierwsze dni życia spędził w domu samotnej matki. Kiedyś głośno krzyczał, więc dyrektorka ośrodka kazała 17-letniej matce zająć się dzieckiem. Ta uspokoiła noworodka silnym ciosem w głowę. Zmiażdżyła mu prawą półkulę mózgu. Chłopczyk został przewieziony na oddział intensywnej opieki medycznej miejscowego szpitala, gdzie był przez dziesięć dni sztucznie utrzymywany przy życiu.Kiedy Halfarowie stwierdzili, że chcą być dla niego rodziną zastępczą, ordynatorka oddziału pediatrycznego odradzała. Miała powiedzieć, że nie wiadomo, czy dziecko przeżyje, a gdyby nawet, to z pewnością będzie wegetowało jak roślina. Ostatecznie Renata i Jan zabrali je do swojego domu. Teraz Sebastian ma siedem lat i jest najruchliwszym dzieckiem w całej familii! – Gra w piłkę i ping-ponga, jeździ na rowerze, pływa w basenie, a na dodatek radzi sobie z komputerem – wyliczają rodzice. Dodają, że kiedy po trzech latach ordynatorka zobaczyła swojego podopiecznego z bielskiego szpitala, nie mogła uwierzyć, że to jest ten sam chłopczyk. Halfarowie mówią o cudzie, ale równocześnie wspominają słowa pewnego profesora z kliniki w Katowicach Ligocie: „Chłopczyk miał szczęście w nieszczęściu, że jego mózg został uszkodzony w tak młodym wieku. Część bowiem funkcji prawej półkuli przejęła lewa strona mózgu. Ale orłem to on na pewno nie zostanie”. Skutki urazu Sebastian będzie odczuwał prawdopodobnie do końca życia. Cierpi na padaczkę, która objawia się nagłą utratą świadomości. Z początku ojciec szybko zabierał nieprzytomnego chłopczyka do samochodu i jechał z nim do szpitala w Orzepowicach. Teraz rodzice mają już w domu odpowiednią dawkę leku przeciwwstrząsowego, który podają w razie ataku, a Sebastian spokojnie zasypia. Ale cały czas należy czuwać przy nim, kontrolując ciśnienie krwi, które gwałtownie spada, tętno i temperaturę wychłodzonego ciała. Padaczkę mają jeszcze dwie dziewczynki Halfarów. Problemów jest więc bez liku.9-letnia Agata jest niepełnosprawna umysłowo. Jej naturalna matka choruje na stwardnienie rozsiane, a ojciec nie umie zaopiekować się dziećmi. Na domiar złego rodzice zostali wyeksmitowani z mieszkania. Agatkę i jej 5-letnią siostrzyczkę Arletę wzięli Halfarowie. 8-letnia Ilonka przyjechała z Baborowa na Opolszczyźnie, ma siedmioro rodzeństwa. Ojciec zmarł, matka cierpi na ciężką schizofrenię i większość czasu spędza w psychiatryku. Kiedyś podczas ataku choroby goniła swoje dzieci z siekierą. Siedmioro trafiło więc do sierocińca. Ilonka miała pobyć chwilę u Halfarów, o co poprosił Ośrodek Katolicko-Adopcyjny w Opolu, z którym małżeństwo utrzymuje kontakty. Tymczasem z „chwili” zrobiło się już sześć lat i wszyscy są zadowoleni. Na początku lat 90. Halfarowie wzięli na Boże Narodzenie rodzeństwo z Białorusi. Dzieci przyjechały do Polski po awarii elektrowni atomowej w Czarnobylu na zaproszenie firmy z Cieszyna. Kiedy 9-letni Tola i 12-letnia Ira byli już na Śląsku, szefostwo firmy nagle rozmyśliło się, że jednak nie zafunduje rodzeństwu świąt w Polsce. Halfarowie przeczytali o tym w prasie i przyjęli dzieci pod swój dach. Potem Ira i Tola gościli w Bełku jeszcze pięciokrotnie. Do dziś przysyłają listy.Dom Renaty i Jana jest skromny, ale zadbany i kolorowy. Oboje potrafili stworzyć pociechom ciepłą, rodzinną atmosferę. Uczą je odpowiedzialności i szacunku do pracy. Każde dziecko ma swoje obowiązki, takie jak sprzątanie czy pomaganie w przygotowywaniu posiłków. Na gościach wrażenie robi stół w jadalni, przy którym może zasiąść jednocześnie czternaście osób. Na głównej ścianie wisi obraz przedstawiający biblijną „Ostatnią wieczerzę”. Pani Renata gotuje w pokaźnych garnkach, bo wyżywienie tak licznej rodziny nie jest łatwą sprawą. Halfarowie kupują hurtowo. Do bagażnika ich fiata palio weekend można załadować sporo artykułów spożywczych. Hodują kury i kaczki. Pod folią uprawiają pomidory, ogórki i arbuzy. W warzywniaku rosną: ćwikła, cebula, marchew, rzodkiewka, a w ogrodzie borówka kamczacka. Co roku sami robią przeciery, sałatki, soki, dżemy i kompoty. Do komórki trafia około 1800 słoików. W sadzie pan Jan urządził małpi gaj, czyli plac zabaw z drewnianymi konstrukcjami, zjeżdżalnią i piaskownicą. Obok domu postawił basen dla starszych dzieci i dmuchany brodzik dla młodszych. Co roku cała rodzina wyjeżdża na wakacje. Dzieci bardzo dobrze wspominają pobyty w Zakopanem i Szczyrku. Kanikułę w Beskidach sponsorują częściowo księża ze szczyreckiej parafii pw. Piotra i Pawła, którzy udostępniają rodzinie noclegi w budynku przylegającym do fary. Halfarom przydałby się busik, bo mogliby zabierać nim wszystkie dzieci choćby na kąpielisko Ruda w pobliskim Rybniku. Niestety nie stać ich na taki wydatek.Pani Renata przyznaje, że czasem jest ciężko, ale ona i jej mąż są optymistami. Dwa lata temu któreś z dzieci podpaliło pokój na piętrze. – Na szczęście ogień udało się ugasić, choć sprawcy nie wykryto – dodaje żartobliwie gospodyni. Pewnego razu sąsiadka zapytała Paulinę, czy wie, że Renata i Jan nie są jej prawdziwymi rodzicami. – A co, w parku miał mnie zeżreć pies? Teraz mam swojego tatusia i mamusię – odpowiedziała rezolutnie dziewczynka. Pani Renata zaznacza, iż powiedziała dzieciom, skąd przyszły. – Lepiej, żeby dowiedziały się tego od nas już teraz niż w przyszłości od obcej osoby – tłumaczy. Uważam, że potem mógłby to być dla nich zbyt duży szok. Poza tym mają prawo wiedzieć o swoich biologicznych rodzicach. Na utrzymanie tylu dzieciaków potrzeba sporo pieniędzy. Halfarowie są w tej dobrej sytuacji, iż PCPR w Rybniku wywiązuje się ze swoich zobowiązań finansowych. Niezwykli małżonkowie dobrali się jak w korcu maku. Ona działała w komendzie hufca Związku Harcerstwa Polskiego w Czerwionce-Leszczynach. Dosłużyła się stopnia podharcmistrza, organizowała nieobozowe akcje letnie, przez cały czas była z młodzieżą. On niby to odwiedzał siostrę w sąsiednim biurze, ale tak naprawdę przychodził do Renaty, aż w końcu się pobrali. Pan Jan przepracował 31 lat jako cieśla górniczy w kopalni Dębieńsko.
Tekst i zdjęcie: IRENEUSZ STAJER oraz zbiory rodzinne

Komentarze

Dodaj komentarz