Halda zywicielka
Halda zywicielka


Pan Andrzej dorabia tu do renty. Przepracował na dole 14 lat. Kiedy stracił słuch, musiał odejść, potem był palaczem w kotłowni. Od 16 lat zbiera węgiel na hałdach Holona I i Żeberko w Chwałowicach. Andrzej Bielawski pracuje tu rok krócej. Kiedyś miał etat w gliwickim Bumarze. Od 10 lat jest bezrobotny. Sam wychowuje dwie córki w wieku szkolnym. Trzecia, już 20-letnia, mieszka z jego matką w Łodzi. Koledzy z hałdy mówią, że jest porządnym człowiekiem. Nie pije, a tylko zakurzy. Do Chwałowic przyjeżdża autobusem z Niedobczyc, gdzie mieszka wraz z rodziną. Hałda jest prawdziwą żywicielką dla jego bliskich. W ciągu dnia można tu uskładać ze dwa worki węgla. Każdy ze zbieraczy pracuje dziennie średnio po dwanaście godzin. Harują nawet w nocy przy świetle latarek. Mówią, że kiedyś było dużo łatwiej, bo na hałdę trafiało mnóstwo dobrego węgla. O młotku wtedy nikt nie słyszał. W ciągu dnia potrafili uzbierać po kilka worków, a z jednego transportu nawet tonę. Od kiedy zmieniła się technologia w kopalniach, węgla jest coraz mniej. – Płuczka przepuszcza prawie wyłącznie kamień – opowiada Adam Kubasiak, emerytowany górnik, który przychodzi na hałdę od 20 lat. Jest tu nieformalnym szefem. W przeciwieństwie do większości kolegów nie musiałby zbierać węgla. Ale nie chce się nudzić i denerwować małżonki. – Dorabiam sobie na piwo. Nie muszę więc prosić żony o pieniądze i oboje mamy święty spokój – wyjaśnia.Szczupły i bardzo wesoły mężczyzna, na którego wszyscy wołają Komandos, nie chce podać swojego nazwiska. Podobno kiedyś służył w czerwonych beretach, stąd wziął się jego przydomek. Nie ma renty ani emerytury, a musi utrzymać żonę i dwie córki. Jednak nie narzeka. Na widocznych z Holony hałdach kopalni Jankowice w ogóle nie ma węgla. Nikt tam więc już nie chodzi. Kiedy na chwałowicką hałdę przyjeżdża wywrotka, w okamgnieniu pojawiają się zbieracze. Samochód zrzuca łupek i odjeżdża, a oni zaczynają grzebać w stosie kamieni. Ładują co lepsze kawałki do wiadra i odchodzą na bok. Tam obstukują każdą grudę, wyrwaną hałdzie. Podkreślają, że to praca bardzo pożyteczna. Gdyby nie oni, zwał mógłby się zapalić. Każdy ma nieformalną zgodę firmy transportowej na przebieranie hałdy, ale musi podpisać oświadczenie, że robi to na własne ryzyko. Kubasiak zaznacza, że nie wpuszczają tu dzieci. – Taka praca mogłaby się dla nich źle skończyć, dlatego je przeganiamy – tłumaczy. Ale po drugiej stronie rozlewiska tuż przy torze kolejowym węgiel zbierają również dzieci. Ludziom z hałdy grożą m.in.: upadek ze skarpy, przysypanie skałą czy też uderzenie dużym kamieniem. Zbieracze ryzykują, bo nie mają innego wyjścia.
Tekst i zdjęcia: IRENEUSZ STAJER

Komentarze

Dodaj komentarz