Glodnych nakarmic
Glodnych nakarmic


Apel Jana Pawła II o otoczenie opieką najbiedniejszych i zepchniętych na margines społeczny trafił w Pszowie na podatny grunt. Ks. Józef Fronczek, proboszcz pszowskiej bazyliki, i parafianie poszli za wezwaniem Ojca Świętego i utworzyli małą jadłodajnię w domu parafialnym. Warunki były spartańskie, ale przetrwała, bo najważniejsza była pomoc potrzebującym. Dzisiaj jadłodajnia mieści się w odnowionych pomieszczeniach. Remont kosztował 30 tys. zł. Pieniądze po części wyłożyli parafianie, sponsorzy i miasto. Kuchnię i stołówkę urządzono skromnie, ale przytulnie. Na ścianie wisi obraz Jana Pawła II, patrona placówki. Na każdym stoliku biała cerata i flakonik z kwiatkami. W pomieszczeniu jest ciepło, a w powietrzu unosi się zapach zupy. Na piecu bulgocze ogromny gar z grochem. – To na jutro. Będzie grochowa, a groch trzeba gotować długo – mówi pani Maria Wesołowska, wolontariuszka, która od czterech lat zajmuje się przygotowywaniem posiłków.– To anioł, pracowita, uczynna i nigdy się nie skarży – chwali koleżankę Marta Kubica, która czasami, gdy jest potrzeba, przychodzi jej pomóc w kuchni. Pani Marta działa też w parafialnym Zespole Charytatywnym.Na pytanie, czemu przyszła gotować dla innych, gdy w tym czasie mogłaby odpoczywać w domu, pani Maria odpowiada krótko: – Ksiądz powiedział, że kogoś potrzeba do kuchni, żeby biednym gotował, to przyszłam i gotuję.Kuchnia czynna jest przez sześć dni w tygodniu, za wyjątkiem niedziel. Posiłki wydawane są od 11.30 do 12.30. Dziennie przychodzi tutaj od 120 do 150 osób. Żeby zdążyć na czas, pani Maria wstaje wcześnie rano, przychodzi tuż po godzinie 6. Gotuje zupy gęste i pożywne. Wie, że odwiedzający stołówkę lubią takie, bo potem w domu doleją wody i mają jej więcej. Zna upodobania swoich gości. – Bardzo lubią grochową, fasolową, grzybową. Ogórkową uwielbiają, a jak gotuję kapuśniak, to nigdy nie zostanie ani pół łyżki – wymienia. Są tacy, co i po cztery razy przychodzą z talerzem po dokładkę. Dla nich ta zupa to czasem jedyny posiłek. Niektórzy jedzą na miejscu, inni biorą do domu dla rodziny. Niektórzy wstydzą się swojego ubóstwa, ale głód jest silniejszy. Zabierają zupę do słoika i szybko wychodzą.– Aż serce się kraje, gdy widzi się tych ludzi. Nie mają pracy, więc za co mają nakarmić siebie, rodzinę – mówi pani Marta. Wspomina młodego chłopaka, który stracił rodziców i od dwóch lat bezskutecznie poszukuje pracy. Ta zupa to dla niego jedyny gorący posiłek w ciągu dnia. Obie panie znają historie życia większości swych klientów. Ale najwięcej dobrego mają do powiedzenia o swoim proboszczu, bo to on za wszystkim jeździ, załatwia, pilnuje. Dzieciom dopłaca do obiadów w szkołach. – Takiego proboszcza, co by tak ludziom pomagał, bez wyjątku każdemu, nie pamiętamy – wyznają.Do pszowskiej jadłodajni schodzą się też osoby z pobliskich miejscowości, głównie z Rydułtów. Kuchnia oprócz gorących zup wydaje też chleb, mleko, sery, wszystko co proboszczowi uda się dostać.(BK)

Komentarze

Dodaj komentarz