Podatkowy klincz
Podatkowy klincz


Prezydent wychodzi z założenia, że zalew zbudowano dla potrzeb elektrowni, więc nie może ona bez niego normalnie funkcjonować. W związku z tym chce, by płaciła zań podatek od nieruchomości według stawki przewidzianej dla gruntów pod przemysłowymi zbiornikami wodnymi (42 gr za m kw.). Zarząd zakładu twierdzi, że nie jest już jego właścicielem i zgodnie ze złożoną w magistracie deklaracją podatkową płaci podatek ponad tysiąc razy mniejszy. Wyliczono go na podstawie stawki dla terenów pod zbiornikami retencyjnymi, która wynosi 3,36 zł za hektar. – Prowadzimy retencję przeciwpowodziową. Nie ma powodzi, ale to my ponosimy koszty – mówi Jerzy Chachuła, prezes elektrowni.Retencyjny, nie przemysłowySprawa zaczęła się w zeszłym roku, kiedy to, uznając wkład zakładu w życie miasta, stworzono dla zalewu specjalną tańszą kategorię podatkową, czyli właśnie grunty pod przemysłowymi zbiornikami wodnymi. W marcu zeszłego roku dyrektor Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Gliwicach uznał zalew za zbiornik retencyjny i utworzył na nim tzw. obwód rybacki, a wkrótce ogłosił konkurs ofert na jego użytkowanie. Elektrownia, która od lat prowadziła tam gospodarkę rybacką wydając niemałe pieniądze na zarybianie i związane z nim badania naukowe, przystąpiła do konkursu, ale przegrała z Polskim Związkiem Wędkarskim, którego ofertę uznano za najkorzystniejszą. Elektrownia odwołała się od tego rozstrzygnięcia, ale gliwicki RZGW nie uwzględnił jej pisma. Przy okazji dowiedziała się, że jest jedynie właścicielem gruntów pod zalewem, bo znajdująca się w nim woda należy do państwa. W grudniu ubiegłego roku zakład zaskarżył konkursowe rozstrzygnięcie w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Gliwicach, ale ten do dziś nie rozpatrzył skargi. 1 lutego tego roku elektrownia i katowicki okręg Polskiego Związku Wędkarskiego podpisały umowę o użytkowaniu zbiornika, obowiązującą do końca tego roku. Stwierdzono w niej, że podstawową funkcją zalewu i zbiorników bocznych jest chłodzenie wód dla potrzeb elektrowni.Wypada tu dodać, że za zeszły rok zapłaciła ona podatek w wysokości 42 gr od m kw., ale w tym roku przypisała grunty pod zbiornikiem do tej tańszej kategorii. Prezes Chachuła mówi, że przez lata zalew traktowany był jako elektrowniany i zakład odprowadzał za niego podatek jak za każdy hektar swojego gruntu. Teraz sytuacja się zmieniła i elektrownia chce za te grunty mniej. – Różne organa administracji mają różne zdania na temat zalewu, więc powinien rozstrzygnąć to sąd – dodaje prezes. Prezydent zakwestionował deklarację podatkową elektrowni i wszczął postępowanie, które zakończy się wezwaniem do zapłaty kwoty według urzędowych stawek. Nastąpi to prawdopodobnie w ciągu najbliższych tygodni. Prezes zapowiada, że zaskarży tę decyzję do Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Katowicach. Jeśli werdykt SKO będzie niekorzystny dla zakładu, będzie on mógł odwołać się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gliwicach. Prezydent nie ma jednak takiego prawa. Może jedynie poprosić któregoś z prokuratorów, aby, występując w interesie społecznym, zaskarżył werdykt SKO z urzędu.Płacą po swojemuNa razie elektrownia na bieżąco płaci miastu podatki, ale według własnych, zadeklarowanych wcześniej stawek. Jeśli wygra podatkowy spór, gmina będzie musiała zwrócić jej pieniądze pobrane niesłusznie w ciągu pięciu ostatnich lat. Prezydent Adam Fudali przyznaje, że byłby to duży problem. Dodaje, że gmina robi wszystko, by zwyciężyły jej racje. Mimo bardzo dobrych kontaktów z kierownictwem zakładu, zamierza wyegzekwować to, co należy się miastu. Najlepiej będzie, jeśli ten spór rozstrzygnie niezawisły sąd. – Jeśli będzie to rozstrzygnięcie niekorzystne dla miasta i trzeba będzie zwrócić pieniądze, znajdziemy rozwiązanie, które nie obciąży budżetu Rybnika – zapewnia prezydent. Spór toczy się zresztą w iście dżentelmeńskim stylu, bez kłótni i pyskówek. Obie strony, uzbrojone w opinie kancelarii prawniczych, deklarują, że zależy im na wyjaśnieniu spornej kwestii. Prezes Chachuła podkreśla, że mimo tej sytuacji elektrownia ani na moment nie zaprzestała działalności na rzecz mieszkańców i wspierania miasta w różnych przedsięwzięciach. Problem w tym, że żadna ze stron nie jest uprawniona do rezygnacji ze swego stanowiska, dlatego sprawę musi rozstrzygnąć sąd.Zarząd elektrowni jest zobligowany przede wszystkim do dbania o interes spółki, więc jeśli wyrok będzie niekorzystny dla miasta, nie będzie mógł zrezygnować z zasądzonych mu pieniędzy. – I ja, i prezydent znaleźliśmy się w potrzasku – stwierdza prezes. Dodaje, że w gorszej sytuacji jest prezydent. Jeśli przyznałby rację zakładowi, oskarżono by go, że bardziej pilnuje interesu elektrowni niż miasta, co zresztą już zostało powiedziane na sesji rady miasta. Jeśli przegra w sądzie, broniąc interesu gminy, zarzucą mu, że nie ustąpił. Prezes zapewnia, że nie ma zamiaru chować pod korcem informacji o elektrowni. – Mogę przyjść na sesję i niech ci radni, którzy są zawsze przeciwni wszystkiemu, wezmą udział w podjęciu decyzji – dodaje Jerzy Chachuła. Adam Fudali odpowiada, że stawianie tej sprawy na forum rady miasta niewiele by zmieniło, bo ta kwestia leży w gestii prezydenta.Absurd w filtrachRównie zawiły jest spór dotyczący instalacji odsiarczania spalin. Miasto traktuje je jak budowle i chciałoby, aby podatek wyniósł 2 proc. ich wartości. Zdaniem elektrowni to urządzenia, które nie powinny podlegać opodatkowaniu. Trzy lata temu, w ramach Towarzystwa Gospodarczego Polskie Elektrownie, zarząd rybnickiego zakładu zlecił przygotowanie opinii odnośnie podatkowych obowiązków dla potrzeb całej energetyki. Z opinii, jaką otrzymał, wynika, że płaci zawyżone kwoty. Okazało się, że elektrownia, jako jedyna w kraju, uiszcza za elektrofiltry podatek uzależniony od ich wartości. Paradoks polega na tym, że gdyby eksploatowała stare, mniej wydajne filtry, płaciłaby dużo mniej. – Krótko mówiąc, zostaliśmy ukarani za to, że zaczęliśmy modernizować urządzenia w trosce o ochronę środowiska – mówi prezes Chachuła. Elektrownia ma osiem elektrofiltrów, po jednym dla każdego bloku. Na razie sześć zmodernizowano i obudowano, przez co gmina traktuje je jak budowle. Modernizacja jednego kosztowała od 16 do 18 mln zł. Prezydent odpowiada, że różne kwestie są zapisane w różnych ustawach i jak to u nas, wszystko zależy od interpretacji prawników, a ci różnią się w swoich opiniach. Gmina wystąpiła o interpretację przepisów do najlepszych kancelarii prawnych w kraju. Z opinii, jaką otrzymała, wynika, że ma rację.– Na razie zwróciłem się do elektrowni o uzupełnienie deklaracji podatkowej o brakującą kwotę – mówi Adam Fudali. W jednej z opinii urzędnicy wyczytali, że ustawowa definicja budowli jest nieprecyzyjna i może powodować straty tak po stronie podatnika, jak podatkobiorcy. W ciągu najbliższych tygodni gmina ma wezwać zakład do zapłaty podatku wedle swoich stawek. Elektrownia na pewno odwoła się od tej decyzji do SKO w Katowicach, a jeśli tam nic nie wskóra, sprawa trafi do sądu administracyjnego.
Tekst i zdjęcie: WACŁAW TROSZKA

Komentarze

Dodaj komentarz