Druga strona parkomatu
Druga strona parkomatu


Żory przez długi czas były bodaj ostatnim miastem w województwie, gdzie w ścisłym centrum można było parkować za darmo. Gdy zatem ktoś postawił tam auto, to zwykle stało ono aż do wieczora. Dotyczyło to głównie zmotoryzowanych pracujących na starówce, choć dla tych, którzy chcą parkować całymi dniami, są porządne i darmowe parkingi przy ulicach Bramkowej, Dolne Przedmieście oraz Smutnej, skąd na rynek jest tylko chwila drogi piechotą. Kierowców miały tam przegonić cztery parkomaty marki Siemens, które 1 września zaczęły działać na ul. Moniuszki, Bałdyka, Szerokiej i Szeptyckiego. Gmina wydała na ich zakup i zamontowanie 90 tys. zł, zatrudniła też człowieka, który zajmuje się obsługą urządzeń oraz pilnowaniem, aby nikt nie uchylał się od uiszczania opłat. Zapisuje więc numery rejestracyjne aut opornych szoferów i robi im zdjęcia aparatem cyfrowym. Dla gminy jest to podstawa do obłożenia danej osoby tzw. opłatą dodatkową w wysokości 50 zł, bo niewykupienie biletu i nieumieszczenie go za szybą skutkuje taką właśnie karą. Stosowne informacje od razu pojawiły się zresztą na tablicach wskazujących drogę do parkomatów.Wielu kierowców wezwanych do zapłacenia 50 zł zaczęło jednak zgłaszać się z biletami, twierdząc, że umieścili je za szybą, ale albo parkingowy ich nie zauważył, albo porwał je wiatr. – Krótko mówiąc, wmawiali nam, że kontroler nie widzi kwitków, a niewidomych nie wolno zatrudniać do takiej pracy – irytuje się Andrzej Pałuchowski, szef magistrackiego wydziału infrastruktury komunalnej. Parkingowy Jan Wiecha też usłyszał wiele przykrych uwag od szoferów, którzy nie mieli biletów, a potem nagle okazywało się, że jednak je mają. – Któryś oświadczył mi nawet, że powinienem sprawić sobie drugie okulary – skarży się kontroler. Nie sposób jednak było sprawdzić, czy kwitki okazują ci, którzy je wykupili. Okazało się, że kierowcy wymieniają się nimi po ich wykorzystaniu, w dodatku na starówce grasują gangi wyłudzające bilety od zmotoryzowanych, którzy odjeżdżają, by sprzedać je tym, co przyjechali. – Ludzie korzystają z okazji, bo bilet z drugiej ręki jest tańszy, niż wynosi opłata dodatkowa – przyznaje Tomasz Górecki, magistracki rzecznik. Dodaje, że nie wiadomo, jak duży jest ten czarny rynek, bo parkomaty stoją od raptem trzech miesięcy, ale trzeba bezwzględnie skończyć z procederem.Gmina postanowiła więc dokupić do każdego parkomatu specjalną klawiaturę, służącą do wprowadzania numerów rejestracyjnych samochodu. Wszystko, wraz z całym systemem, będzie kosztowało ok. 8 tys. zł. – Będą to pierwsze tego typu klawiatury w Polsce, a mają zacząć funkcjonować już 1 grudnia – zapowiada naczelnik Pałuchowski. Po ich zamontowaniu nie będzie już można wymieniać się biletami bądź kupować ich od gangów, bo na co komu przyda się kwitek z numerami cudzego samochodu? Nie będzie też potrzeby robienia zdjęć autom opornych szoferów, więc spadną koszty całego przedsięwzięcia. – Jest to bardzo ważne, bo gmina nigdy nie chciała zarabiać na parkomatach – podkreśla Tomasz Górecki, zaznaczając, że tu chodziło jedynie o odblokowanie centrum. Mieszkańcy mają własne zdanie na ten temat. Jedni martwią się, że będą musieli notować na kartkach rejestracje swoich aut, bo mało kto ma je przecież w pamięci, a rzadko zdarza się podjechać pod sam parkomat. Inni twierdzą, że te wszystkie działania nie mają sensu. Pan Leszek np. od początku, jak mówi, wychodził z założenia, że ustawienie parkomatów nic nie da, a kupowanie klawiatur to kolejny zbędny wydatek.– Ludzie i tak zaparkują tam, gdzie nie trzeba płacić – uważa. W urzędzie przyznają, że zmotoryzowani przenieśli się w inne miejsca starówki. Z tego powodu ciągle zapchane są np. ulice Garncarska, ks. Klimka czy Bagienna, choć np. na tej ostatniej jest zakaz parkowania. Czasami widać kilka samochodów na parkingu przy ul. Bramkowej, a na ogromnym parkingu przy ul. Smutnej (w pobliżu bramy cmentarza) zawsze jest pusto. Tego roku znów zapełnił się tylko we Wszystkich Świętych. W magistracie stwierdzają, że w Żorach znów daje o sobie znać brak straży miejskiej, bo policja nie sprosta wszystkiemu. Co gorsza, drogówka działa akcyjnie, np. po odebraniu telefonu od podenerwowanego prezydenta czy wpłynięciu pisma od mieszkańców, że na uliczki w centrum nie sposób wjechać. Mundurowi ruszają wtedy w teren, wlepiają ileś tam mandatów, więc przez dwa dni jest spokój, a potem wszystko wraca do normy. – Poza tym akcje mają to do siebie, że wpada ten, kto ma pecha – mówi wprost jeden z urzędników. Tomasz Górecki kwituje, że sprawa ma stanąć na posiedzeniu komisji bezpieczeństwa, bo blokowanie ulic to nie tylko łamanie przepisów, ale i stwarzanie zagrożenia.
Tekst i zdjęcie: ELŻBIETA PIERSIAKOWA

Komentarze

Dodaj komentarz