Eksmisja na swieta
Eksmisja na swieta


Na dworze mróz, śnieg. W końcu to grudzień. Lokatorzy pustostanu przy ul. Marklowickiej wyszli na ziąb z niewielkimi bagażami, mieszczącymi się w reklamówkach i plecaku. Za zamurowanymi drzwiami zostały ich pokoje, a w nich łóżka z pościelą, piece, sprzęty gospodarstwa domowego.Niespełna dwa tygodnie temu do budynku przy ul. Marklowickiej zawitały panie z PKP. – Były bardzo nieprzyjemne, krzyczały, kazały się wynosić, a na koniec postraszyły policją. Na opuszczenie budynku dały nam czas do 2 grudnia – relacjonuje Jerzy Argociński, jeden z wypędzonych.Dzień przed ostatecznym terminem, około godz.10.30, w budynku zjawiła się ekipa Zakładu Gospodarki Nieruchomościami przy PKP. Zachowując się obcesowo, kazali bezdomnym natychmiast się wynosić. W środku było tylko trzech z dziesięciu mieszkających tam mężczyzn. Niektórzy poszli do opieki społecznej, inni do pracy. Bezdomni niechętnie opuszczali budynek. Pan Jerzy wyszedł tylko z małym plecakiem. – Tam zostały moje książki, pościel, koce, łóżko. Nawet gdybym to wszystko wyniósł, to gdzie ja z tym łóżkiem pójdę, pod most?Jego kolega spakował większość swoich rzeczy do worków. Też wszystkiego nie zabrał. Zostawił meble, bo co z nimi zrobić. Wziął lepsze ubrania, bo te się przydadzą do rozmów z potencjalnymi pracodawcami, i telewizor, żeby ktoś go nie ukradł. Jeszcze w trakcie wyprowadzki budowlańcy przystąpili do zamurowywania wszystkich wejść. W myśl logiki: lepiej niech stoi pusty, niż miałby się komuś przydać.Asystujących przy tej robocie przedstawicieli PKP nie wzruszył widok zmarnowanych bezdomnych wyrzucanych na bruk. – Prawo jest prawem. Nie można wprowadzić się do czyjegoś domu i bezprawnie zamieszkać. Niech się miasto nimi zajmie – powiedzieli. O więcej informacji odesłali do szefowej Zakładu Gospodarki Nieruchomościami przy PKP.Jak się dowiedzieliśmy, PKP nie ma pomysłu, co zrobić z tym budynkiem. Najprawdopodobniej pozostanie pusty. Firma nie zamierza w niego inwestować, pomijając zakup kilkunastu pustaków i zaprawy murarskiej potrzebnych do zamurowania wejść. Na ten cel środki się znalazły.Całą sytuacją jest mocno oburzony Ryszard Herok, szef wodzisławskiej Solidarności, która pomaga bezdomnym wychodzić z bezdomności, wspiera ich materialnie i duchowo oraz nadzorowała porządek w budynku przy ul. Marklowickiej.– Brakuje mi słów. To jakiś absurd. Bezdomni od ponad roku utrzymywali w dobrym stanie ten budynek, wyremontowali wnętrza, naprawili dach, bo przeciekał, wstawili w okna szyby, pomalowali ściany, ogrzewali go własnymi piecykami. Co za bezduszność, żeby wyrzucić ludzi na mróz i zamurować wejście! Sprawcy tego postępku są jak pies ogrodnika, co to sam nie zje, ale i drugiemu nie da – mówi zdenerwowany Ryszard Herok.Wierzy w tych ludzi, przekonuje, że nie są źli, ale trzeba dać im szansę. Za przykład podaje Zenona Kubickiego, który po odbyciu długoletniej kary w więzieniu, kilkuletnim okresie bezdomności trafił do Solidarności, później do pustostanu przy ul. Marklowickiej, a teraz może pochwalić się mieszkaniem komunalnym. – Z bezdomności można wyjść, tylko trzeba tym ludziom stworzyć odpowiednie warunki. Wrzucenie ich do noclegowni nic nie daje, to pomoc doraźna. Oni muszą się czuć odpowiedzialni za swój los, pracować na swoje konto – przekonuje związkowiec.I tak było przy ul. Marklowickiej. Każdy miał tam swój pokój, na swój koszt go adaptował, urządzał, powstawiał meble. Wspólnie zaś doprowadzili budynek do stanu użyteczności, uchronili przed dewastacją. Każdy z nich żył na własny rachunek, ale gdy zaszła potrzeba, pomagali sobie, odwiedzając chorych w szpitalu; rok temu zasiedli przy stole wigilijnym. Wierzyli, że takich wigilii będzie więcej.W ubiegłym roku pojawiła się szansa na przekazanie budynku zajmowanego przez bezdomnych miastu za przysłowiową złotówkę. W trakcie dalszych rozmów ustalono, że miasto przejmie go za kwotę zadłużenia PKP, czyli za ok. 23 tys. zł. Później PKP wycofało się z tego pomysłu. Za pustostan zażądało 165 tys. zł. – Niestety na taką propozycję nie mogliśmy się zgodzić, ale do głowy nam nie przyszło, że PKP będzie chciało stamtąd wyrzucić bezdomnych, tych, którzy dbają o ich majątek – mówi Jan Zemło, wiceprezydent Wodzisławia.We wrześniu, gdy trwały jeszcze negocjacje, władze miasta podpisały z PKP umowę dzierżawy. Spisano ją na dwa miesiące. Miasto jej nie przedłużyło, więc PKP przyszło odebrać swój majątek. W ocenie wiceprezydenta propozycje PKP były zbyt wygórowane. Niemniej włodarze miasta będą jeszcze rozmawiać z PKP. – Mamy nadzieję, że szefostwo firmy pójdzie po rozum do głowy i będzie skłonne do negocjacji, a nie dyktowania warunków – dodaje.Niestety, nie udało nam się skontaktować z nikim ze spółki oddziału gospodarki nieruchomościami PKP w Katowicach. Pani dyrektor była nieuchwytna, a pomimo przesłania pytań faksem, odpowiedzi do dzisiaj nie otrzymaliśmy. I trudno się dziwić, bo takie decyzje trudno wytłumaczyć.BEATA KOPCZYŃSKA

Komentarze

Dodaj komentarz